sobota, 28 grudnia 2013

Rozdział 6.

Bez zbędnych komentarzy zapraszam na rozdział. Mam nadzieje, że choć trochę wam się spodoba.

***

Ana:

Rodzice Victora bardzo się wystraszyli, gdy zobaczyli swojego syna. Myśleli, że ktoś go napadł. Wymyśliłam bajeczkę o tym, że pomógł kobiecie, którą ktoś chciał okraść. Wiedziałam jednak, że nie do końca w to uwierzyli. Gratulowali nam, pytali o termin ślubu. Kiedy wyszli, przestaliśmy udawać zgodną parę bez problemów. Zabrałam małego na górę i ułożyłam go do snu. Dochodziła siedemnasta. Gdy malec zasnął, zeszłam na dół i usiadłam na jednym z ogrodowych krzeseł. Elektroniczną nianię postawiłam na stoliku i przymknęłam oczy. Wiedziałam, że muszę z nim porozmawiać. Pojawił się po chwili i usiadł obok mnie. Czułam zapach jego perfum i ciepło jego ciała. Chciałam znowu poczuć się bezpiecznie zatopiona w jego silnych, umięśnionych ramionach. Nic nie mówił. Nawet się nie ruszał. Czekał na to, co zrobię, jak się zachowam. Nie naciskał. Nie nalegał. Otworzyłam oczy i zerknęłam na niego. Siedział z twarzą ukrytą w dłoniach. Widząc go w takim stanie serce mi się krajało. Wyciągnęłam rękę i położyłam na jego plecach. Podniósł głowę i spojrzał na mnie zamglonym spojrzeniem.
- Ana, ja naprawdę nie chciałem.. Nie wiedziałem, że to ty.. Nie panowałem nad sobą, byłem wściekły, bo Fabregas znowu chce mi cie odebrać. Nie mogę cie stracić. Za bardzo cie kocham.. – w oczach miał łzy i ból. Nie potrafiłam być na niego zła. Dla niego największą karą była sama świadomość tego, co zrobił.
- Victor, ja nigdzie się nie wybieram. Kocham cie i to twoją żoną chcę zostać. Przepraszam, że odwzajemniłam ten pocałunek. Wiem, że celowo i na trzeźwo nigdy byś tego nie zrobił. – wstałam i usiadłam mu na kolanach okrakiem wpatrując się w jego cudowne oczy. – Jestem tylko twoja. Nie zapominaj o tym. – to mówiąc musnęłam jego usta. Delikatnie mnie pocałował. Jedną ręką objął mnie w talii, a drugą położył na moich plecach. Wszystko robił tak czule i z taką delikatnością jakby się bał, że zaraz się stłucze jak porcelanowa lalka. Odsunęłam się od niego, łapiąc oddech i zaczęłam całować każdy skrawek jego posiniaczonej twarzy. Kiedy skończyłam, on zrobił podobnie z moją twarzą. Potem przytuliłam się do niego i położyłam głowę na jego torsie. Czas stanął w miejscu i ta chwila była tylko nasza. Wiedziałam, że to za mało by zniszczyć miłość, która jest między nami. Chyba jeszcze nigdy nie kochałam kogoś tak bardzo jak Victora. Dla niego wiele mogłabym poświęcić i stracić. On jest miłością mojego życia i wierzę, że pokonamy każdą przeszkodę. Obym tylko się nie przeliczyła. Nie wiem, kiedy, zasnęłam, bezpieczna w jego ramionach. Obudziłam się szczęśliwa, że nie śnił mi się jeden ze stałych koszmarów. Przy nim nic złego mi się nie śniło. Spojrzałam na niego i uśmiechnęłam się. Był taki słodki, kiedy spał. Nie miałam ochoty się ruszyć, a tym bardziej go budzić, ale w pokoju rozdzwonił się telefon. Podniosłam się i chciałam wstać, lecz nieskutecznie, gdyż mój narzeczony objął mnie w talii i otworzył oczy.
- A ty gdzie się wybierasz? – wymruczał opierając głowę na moim ramieniu.
- Chciałam odebrać telefon. Może to coś ważnego.
- Ten ktoś może poczekać. – to mówiąc musnął moje usta i przyciągnął mnie do siebie. Pocałowałam go i jakoś udało mi się wyswobodzić z jego objęć. Szybko podeszłam do stołu, na którym leżała moja komórka i odebrałam w ostatniej chwili. Dzwonił Jose. W firmie były jakieś problemy i musiałam jak najszybciej przyjechać. Westchnęłam i po skończonej rozmowie schowałam telefon do kieszeni. Wróciłam do ogrodu, gdzie Victor nadal siedział w tej samej pozycji, co przedtem.
- Kochanie, zostaniesz z małym? Jakieś kłopoty w pracy i muszę tam jechać.
- Czy to konieczne? Dopiero od wczoraj jesteś w domu. – wstał i przytulił mnie.
- To coś poważnego, a w końcu jestem szefową. Postaram się wrócić jak najszybciej. – spojrzałam na niego. – Poradzisz sobie z dzieckiem? Mleko dla niego masz w butelce, na blacie.
- Spokojnie, damy sobie z Dylanem świetnie rade. – musnął ustami moje czoło. – Uważaj na siebie.

***


Weszłam do siedziby mojej firmy, ubrana dość elegancko i otwarłam drzwi prowadzące do sali konferencyjnej, gdzie było dość głośno. Siedzieli tam wszyscy członkowie mojego zarządu i Jose. Byli podenerwowani i o coś zawzięcie się kłócili. Co się dzieje? Ostatnio zaniedbała interesy, ale tyle się działo, że nie miałam do tego głowy.
- Dzień dobry panowie. Co się dzieje? – zapytałam, siadając na swoim miejscu, u szczytu stołu. Spojrzeli na mnie i natychmiast zapadła cisza. Mimo, że większość z nich była ode mnie starsza, to darzyli mnie szacunkiem.
- Mamy problem szefowo. Konkurencja chce nas doprowadzić do ruiny. – odezwał się Martinez. Był zdenerwowany, co jest u niego rzadkością.
- To znaczy? Co takiego zrobili?
- Rozpowiadają naszym klientom, że jesteśmy na skraju bankructwa, zawyżamy ceny i źle wykonujemy projekty. Większość ludzi w to uwierzyła. Do tego jakiś jegomość chce się z Toba widzieć. Domyślam się, że nie będzie to towarzyskie spotkanie.
- Jest tutaj? – spojrzałam na resztę moich pracowników. – Nie bójcie się, nie pozwolę, żebyście zostali na lodzie.
- Czeka w twoim gabinecie. – kiwnęłam głową i podniosłam się. – To wszystko panowie. Zajmę się naszym kłopotami, a wy możecie wrócić do domu. Należy się wam odpoczynek. – wszyscy zaczęli wstawać i rozchodzić się, każdy w swoją stronę. Przeszłam do swojego gabinetu i otwarłam drzwi. Przy moim biurku siedział bardzo młody mężczyzna. Zaskoczyło mnie to, bo spodziewałam się kogoś starszego.
- Witam panią. Kiedy mogę spodziewać się szefa? – zapytał, a ja podałam mu rękę i usiadłam na swoim miejscu.
- Rozmawia pan z nim. W czym mogę pomóc? – zatkało go. Usiadł i wpatrywał się we mnie przez chwilę, lecz po chwili zreflektował się i uśmiechnął.
- Przepraszam. Myślałem, że to będzie ktoś..
- Starszy?
- Mniej więcej. – oboje się zaśmialiśmy. – Ana Puyol?
- Tak, a pan?
- Tyler Montgomery.
- Mało hiszpańskie nazwisko.
- Nie jestem Hiszpanem. Mieszkam w Barcelonie od niedawna. Ale przejdźmy może do tematu naszego spotkania. Reprezentuje dużą firmę, która chciałaby wykupić pani firmę. Proponujemy bardzo atrakcyjne warunki. – podniosłam się.
- Niestety, ale nie jestem zainteresowana. Jeśli tylko tego pan chciał to zapraszam do wyjścia.
- Nie dałaś mi dokończyć, ja.. – także wstał.
- A od kiedy jesteśmy na ty? Nie ma tematu. Nie odsprzedam mojej firmy. Do widzenia panie Montgomery. – to mówiąc otwarłam drzwi czekając, aż wyjdzie.
- Do zobaczenia, pani Puyol. – powiedział z czarującym uśmiechem i wyszedł. Usiadłam na brzegu biurka i zakryłam twarz dłońmi. Wiedziałam, że ostatnio mieliśmy pod górkę, ale nie wiedziałam, że aż tak. Pieniądze firmy dałam Tomkowi na okup, a reszta poszła na dwie nieudane inwestycje. Spojrzałam na papiery, które zostawił mi przyjaciel. Kolosalne długi, a zaraz nie będziemy mieli, za co opłacić pracowników. Klienci przeszli do konkurencji, a nowych nie przybywa. Co ja mam teraz zrobić? Usłyszałam pukanie, a po chwili w progu pojawił się Jose.
- Widzę, że już o wszystkim wiesz. – usiadł obok mnie. – Sytuacja nie wygląda za dobrze. Czego chciał ten koleś?
- Wykupić nas. Odprawiłam go z kwitkiem, ale coś czuję, że tak łatwo się nie podda. – objął mnie ramieniem, a ja oparłam się o niego. – Co my teraz zrobimy?
- Może ten wykup to nie taki zły pomysł? – spojrzałam na niego zdziwiona. – Musisz myśleć o pracownikach. Każdy musi z czegoś żyć.
- Zastanowię się, a teraz wybacz, ale zostawiłam Victora samego z Dylanem. – ten tylko kiwnął głową. – Zadzwonię jak tylko coś postanowię. Pozdrów rodzinkę. – to mówiąc zabrałam wszystkie papiery i torebkę, po czym wyszłam. Jak jedno się układa to drugie psuje.

***

Wróciłam do domu podłamana i bez sił na cokolwiek. Słysząc jednak śmiech moich dwóch ukochanych mężczyzn od razu się uśmiechnęłam i weszłam do salonu. Victor siedział z małym na rękach i delikatnie go podnosił robiąc mu przysłowiowy samolot. Mały śmiał się, a raczej próbował po swojemu pokazać jak mu się ta zabawa podoba.
- Moje dwie miłości. Tęskniłam za wami. – to mówiąc czule pocałowałam narzeczonego, a potem wzięłam od niego synka i przytuliłam do piersi, całując jego malutką główkę.
- A my za tobą. – bramkarz odwzajemnił pocałunek i objął mnie od tyłu w talii. – I to nawet bardzo. Pożar w firmie ugaszony?
- Niestety nie. Jest gorzej niż myślałam. Znowu coś się psuje.
- Wszystko się ułoży, zobaczysz. – musnął ustami mój kark, a mnie przeszły ciarki. To jeden z moich czułych punktów, a on dobrze o tym wie. Odwróciłam się do niego i spojrzałam w jego cudowne tęczówki.
- Pobierzmy się jak najszybciej. – spojrzał na mnie zaskoczony, a zarazem szczęśliwy. – Moglibyśmy połączyć ślub z chrzcinami Dylana.
- Myślałem, że chcesz jeszcze poczekać.
- A na co tu czekać? Kocham cie i wiem, że to z tobą chce spędzić resztę życia. – pocałowałam go.
- W takim razie dobrze. Jaki termin ci odpowiada?
- Oby jak najszybszy. – blondyn zaśmiał się i pocałował mnie.
- Jak sobie życzysz, ślicznotko. – w tym momencie czułam, że wszystko się jakoś ułoży. Będzie dobrze i choć przez chwilę nie będę musiała się zamartwiać. W tamtej chwili nie wiedziałam w jak wielkim błędzie jestem.


niedziela, 22 grudnia 2013

Rozdział 5.

Witajcie. Dopiero był rozdział czwarty, a tu już kolejny, ale mam przypływ weny. Poza tym, chciałyście ciąg dalszy to macie. Ciekawa jestem jak na niego zareagujecie. Zapraszam do czytania i dedykuje tą notkę kochanej mojej Ewi ;*

***

Ana:

Obudził mnie płacz synka. Spojrzałam na zegarek, który wskazywał piątą rano. Spałam całe dwie godziny. Podniosłam się i poczułam przeszywający ból twarzy. Przypomniały mi się nocne wydarzenia i aż bałam się spojrzeć w lustro. Wzięłam malca na ręce i usiadłam na fotelu. Zaczęłam go karmić i przymknęłam oczy. Jak mam teraz spojrzeć Victorowi w oczy? Wiem, że zrobił to nieświadomie, ale wystraszyłam się. Pogładziłam się po szyi i poczułam pod palcami łańcuszek. Wymacałam zawieszkę i do oczu napłynęły mi łzy. To było serduszko ze zdjęciem i dedykacją, które dostałam od Vica przed przyjęciem zaręczynowym Agi i Crisa. Ukryłam je pod koszulką. Nie mogę teraz się rozklejać. W domu panowała cisza, więc pewnie wszyscy jeszcze spali. Nawet nie wiem, którzy z gości zostali na noc. Nic nie wiem. Ze wszystkimi nie udało mi się przywitać. Gdy mały był już syty, przebrałam go i zeszłam z nim na dół. Po drodze weszłam do łazienki i spojrzałam w lusterko. Wyglądałam strasznie. Wielka śliwa na oku, rozmazany makijaż, cienie pod oczami, blada cera, zaschnięta krew pod nosem. W kuchni włączyłam zaparzacz do kawy i czajnik z wodą na herbatę dla mnie. Przeszłam do tylnych drzwi i weszłam do ogrodu. Mimo tego, że panował tam bałagan po wczorajszej imprezie to nadal był piękny. Delikatnie kołysałam Dylanka, a sama próbowałam pooddychać świeżym, letnim powietrzem. W nocy znowu miałam koszmary. Tym razem był w nich również mój narzeczony. Pocałowałam maluszka w czubek główki i wdychałam jego cudowny zapach.
- Kocham cie synku, wiesz? – zapytałam, a ten spojrzał na mnie wielkimi oczkami.
- On na pewno to wie. – odwróciłam się zdziwiona, że słyszę ten głos. Za mną stał uśmiechnięty Sergio. Gdy mnie zobaczył, jego uśmiech przerodził się w niepokój. – Co ten Valdes ci zrobił. – podszedł bliżej. – Bardzo boli?
- Bywało gorzej. Zaraz zrobię sobie okład czy coś. – poszłam do salonu, a piłkarz ruszył za mną. – Co ty tu właściwie robisz?
- Kate mnie zaprosiła. Jak mogłoby mnie zabraknąć? – podszedł do mnie, kiedy zatrzymałam się przy oknie i pogładził niemowlę po plecach. - Mógłbym go na chwilkę wziąć?
- Dobrze, ale spróbuj go puścić to cie uduszę. – pogroziłam mu palcem i podałam mu Dylana. Ten odebrał dziecko i przytulił do siebie, po czym zaczął się z nim przechadzać i coś do niego szeptać. Słodko razem wyglądali. Sięgnęłam po aparat stojący na stole i zrobiłam im zdjęcia. Mały będzie miał co oglądać jak podrośnie, a ja co wspominać. Wole nie wnikać ile już na nim jest zdjęć z tej parapetówki. Odstawiłam sprzęt i poszłam zrobić herbatę i kawę dla Ramosa. Obrońca pojawił się po parunastu minutach ze śpiącym dzieckiem.
- Zatrudniam cie jako nianię. – powiedziałam po cichu, ze śmiechem i przejęłam malca, którego położyłam w łóżeczku, w salonie.
- Jestem jak najbardziej za. – powiedział i też się zaśmiał. Postawiłam na stole dwa kubki i usiadłam na jednym z kuchennych krzeseł. Chłopak spojrzał na mnie zmartwiony. – Ana, jeśli chcesz to mogę iść i powiedzieć mu, co o tym myślę.
- Nie. To przeze mnie się stało i ja muszę to naprawić. Zostaniesz tu na chwilę? Ja pójdę doprowadzić się do porządku. – ten tylko kiwnął głową.
- Pamiętaj, na mnie zawsze możesz liczyć. – lekko się uśmiechnął, a ja pocałowałam go w policzek i przytuliłam.
- Wiem i dziękuje ci za to. – to mówiąc szybkim krokiem skierowałam się do łazienki.

***



Gorący prysznic od razu polepszył moje tragiczne samopoczucie. Nadal było źle, ale chociaż trochę mniej niż wcześniej. Prezentowałam się strasznie. Westchnęłam, ubrałam się i przeczesałam mokre włosy. Zeszłam na dół, a tam doznałam kolejnego szoku. W mojej kuchni siedzieli chyba wszyscy faceci, z którymi spałam kiedykolwiek. Przygryzłam wargę zirytowana. Kate, uduszę cię. Widząc mnie wszyscy się podnieśli i witając się ze mną zasypywali mnie gradem pytań o moje samopoczucie. Skąd moja przyjaciółka miała ich numery? No tak, w szpitalu chciała na chwilę mój telefon, bo chciała numer Vanessy. Jak widać, nie tylko jej. Już ja sobie z nią pogadam.
- Chłopaki, już wszystko ok. Co wy tu wszyscy robicie?
- Zadzwoniła do nas Kate.. – zaczął Juan Mata.
- …i zaprosiła nas.. – kontynuował Javier Martinez.
-…na przyjęcie powitalne dla twojego synka.. – dodał Alvaro Negredo.
-..no i parapetówkę. – powiedział z uśmiechem Alexis. Cesc, który siedział koło niego nie wyglądał lepiej ode mnie. Też miał podbite oko i pęknięty łuk brwiowy. Spojrzał na mnie. Widząc tych przystojniaków od razu przypomniały mi się spędzone z nimi chwile. Błagam, nie teraz. Ramos bacznie obserwował moją reakcję. On wie.
- To miłe, że postanowiliście wpaść. – uśmiechnęłam się. – Tyle, że.. – nie zdążyłam skończyć zdania, bo koło mnie pojawiła się blondynka.
- No cześć. Dużo was tu..
- Kate, musimy pogadać. Teraz. – złapałam ją za nadgarstek i pociągnęłam w stronę salonu. – Przepraszamy was na chwilę. – spojrzałam na dziewczynę ze złością. – Coś ty najlepszego zrobiła?
- O co ci chodzi Ana? Zrobiłam przyjęcie-niespodziankę. Co w tym złego? – była zaskoczona moją reakcją.
- Może to, że właśnie teraz, w pomieszczeniu obok, siedzą prawie wszyscy moi byli? – syknęłam. Zrobiła wielkie oczy i zakryła usta dłońmi.
- Zapomniałam. Boże, Ana, przepraszam. Ale przecież to chyba nie problem, bo Victor o nich wie. – widząc moją minę zwątpiła. – Bo wie, prawda?
- Nie, bo nie rozmawialiśmy o swoich wcześniejszych związkach. Poza tym, nawet gdyby wiedział, to myślisz, że dobrze by się czuł w tej sytuacji? To tak jakby nagle do nas przyjechały wszystkie jego eks.
- Naprawdę najważniejsze dla ciebie jest teraz jego samopoczucie? On cie uderzył! – powiedziała to o tyle za głośno, że usłyszałam płacz Dylana. Wzięłam go na ręce i zaczęłam uspokajać.
- Był pijany i nie wiedział, że stoję za nim. Poza tym, to ja tu zawiniłam.
- Ty siebie słyszysz? Mówisz jak wszystkie maltretowane kobiety! Już wcześniej cie bił? A może przyzwyczaiłaś się przy Jamesie? – przegięła.
- Wyjdź Kate. – powiedziałam przez zęby, bo nie chciałam krzyczeć z dzieckiem na rękach. – Nie słyszałaś? Wyjdź.
- Ana.. Ja nie chciałam..
- Teraz już za późno. Nie chce cie widzieć. – podeszłam do drzwi wejściowych i otwarłam je na oścież. Kiedy wyszła, zamknęłam je i wróciłam do chłopaków. Starałam się nie płakać i uśmiechać, mimo, że miałam dość.
- Jest i nasz mały bohater wczorajsze imprezy. – powiedział uśmiechnięty Javier i wyciągnął ręce. – Mogę? – podałam mu malca, a ten przytulił go i razem z resztą zaczął dyskusje, na jakiej pozycji będzie grał Valdes Junior. Ja poszłam do holu i usiadłam na przedostatnim schodku. Ukryłam twarz w dłoniach. Dzień dopiero się zaczął, a ja już nie dawałam sobie rady. Usłyszałam dzwonek do drzwi. Kto to może być? Podniosłam się i stanęłam jak wryta widząc w drzwiach moich przyszłych teściów. Jose i Agueda Valdes przyglądali mi się ze zdziwieniem i troską równocześnie.
- Państwo Valdes, cóż za miła niespodzianka. – powiedziałam zmuszając się do uśmiechu i wpuściłam ich do środka.
- Ile razy ci powtarzaliśmy, żebyś mówiła do nas mamo i tato? – powiedział ojciec Victora i uściskał mnie, a później to samo zrobiła jego matka.
- Dziecko, co ci się stało? – zapytała Agueda zmartwionym głosem.
- To przy przeprowadzce. Uderzyłam się i tyle. – to było okropne kłamstwo, ale co miałam im powiedzieć? Uderzył mnie wasz syn, bo chciałam go powstrzymać przed biciem jego kolegi z drużyny, a mojego byłego faceta, którego wcześniej pocałowałam?
- A gdzie nasz wnuczek?
- Tutaj. – powiedział uśmiechnięty Mata podając mi synka. – Ana, my będziemy się już zbierać. Nie chcemy ci przeszkadzać. – podałam małego jego babci i zaprosiłam nowych gości do salonu, a potem wróciłam do Juana.
- Możecie zostać, nikt was nie wygania.
- Wiemy, ale przyda wam się trochę spokoju. W końcu, musicie sobie z Victorem wyjaśnić parę spraw. – wskazał ręką, a na moją twarz.
- Na nas zawsze możesz liczyć. – dodał Negredo.
- Święta racja, chica. – Martinez musnął mój policzek i mocno mnie przytulił.
- Trzymaj się mała, ale pamiętaj, że nadal potrzebujemy bramkarza w drużynie. – Sanchez też mnie przytulił, a potem wszyscy się pożegnali i wyszli. Korowód zamykał poobijany Fabregas.
- Przepraszam, że tak wyszło. To moja wina, a ty masz przestać zrzucać wszystko na siebie. – wyciągnął rękę i chciał pogładzić mnie po policzku, ale po chwili cofnął ją i wyszedł. Gdyby nie to, że w pokoju obok byli rodzice mojego narzeczonego to pewnie bym się rozpłakała.
- Ana.. – słysząc jego zbolały głos poczułam ciarki na plecach. Odwróciłam się, a on stał za mną wpatrując się we mnie z cierpieniem i bólem wypisanym na twarzy. Widać było jak zżera go poczucie winy. Widząc jak cierpi miałam ochotę go przytulić i powiedzieć, że wszystko jest dobrze. Problem w tym, że nie jest dobrze. Miał tak samo obitą twarz jak Cesc. Moje uczucia zaczynały brać nade mną górę. Nie mogłam, nie teraz.
- Twoi rodzice przyjechali. Są w salonie z naszym synkiem. – tylko tyle udało mi się z siebie wydusić, po czym zostawiłam go i wróciłam do gości. Moje serce rozrywało się na kawałki, a pod powiekami czułam napływające łzy. Kocham go i wiem, że nie zrobił tego celowo i w sumie z mojej winy. Mimo to, nie potrafię w tym momencie przebywać z nim sam na sam. Czy to strach? Sama nie wiem. Mam nadzieje, że to odbudujemy. Musimy. Bo jeśli nie, to co z nami będzie? Czy miłość przetrwa nawet to?



***
Chce ich znowu widzieć takich ucieszonych i mojego męża na boisku! <3

czwartek, 19 grudnia 2013

Rozdział 4.

No, wreszcie udało mi się ruszyć z notką i akcją. No w każdym razie, zapraszam do czytania i komentowania, bo coś was mało ostatnio.
***

Ana:

W końcu nadszedł ten wyczekiwany dzień i możemy zabrać Dylana do domu. Lekarz przepisał mu leki i kazał unikać wirusów, przeciągów i całej reszty, bo mały nadal ma niską odporność. Kate cieszy się chyba bardziej niż my, że w końcu zobaczy swojego chrześniaka. Ubrany i posadzony w nosidełku maluch czekał już tylko na wypis, by w końcu jechać do domu. I to naszego domu. Robotnicy skończyli robotę i możemy się wprowadzić już dziś. Chłopaki z drużyny pomogli w przeprowadzce, za co jesteśmy im z Victorem bardzo wdzięczni. Trzeba będzie urządzić jakąś parapetówkę, bo nam żyć nie dadzą. Uśmiechnęłam się na samą myśl. Luca podał mi wypis i receptę oraz kartkę z zaleceniami. Ucałował mnie w oba policzki i przytulił. Potem pogłaskał po główce moją kruszynę i chciał podać Vicowi rękę, ale ten go przytulił.
- Dziękuje stary, za wszystko. – uśmiechnęłam się.
- Nie ma za co. Dla Any zrobiłbym wszystko, co w mojej mocy. Trzymajcie się, a ty Ana wpadnij za kilka dni na kontrolną wizytę i zapomnij o dźwiganiu i nadmiernym wysiłku. – pogroził mi palcem i uśmiechnął się, po czym wyszedł. Uśmiechnęłam się do mojego narzeczonego i czule go pocałowałam.
- Nareszcie wracamy do domu.

***
Gdy dojechaliśmy na miejsce zamarłam ze zdziwienia. Nasz dom był cudowny. Nie była to ogromna willa, ani małe mieszkanko. Idealnie. W dodatku z ogrodem, gdzie mały będzie mógł się bawić. Vic otworzył drzwi i pomógł mi wysiąść. Spojrzałam na niego z czułością i przytuliłam się do niego.
- A to, za co? – zapytał ze śmiechem i odwzajemnił gest.
- Za to, że jesteś. Jestem taka szczęśliwa, że aż brakuje mi słów. – pocałował mnie w czubek głowy, a potem złapał mnie za podbródek i podniósł bym spojrzała na niego.
- To ja dziękuje, że Cie mam. Ciebie i Dylana. Jesteście całym moim światem. – to mówiąc wpił się w moje usta. Nie byłam mu dłużna. Przerwaliśmy dopiero, aby złapać oddech.
- Pora iść zobaczyć jak będziemy mieszkać. – powiedziałam i wyjęłam małego z nosidełka, po czym ruszyłam w stronę drzwi wejściowych. Chciałam użyć klucza, ale gdy nacisnęłam na klamkę, ta ustąpiła.


Weszłam do środka, z małym wtulonym we mnie i coś mi tu nie pasowało. Zrobiłam parę kroków i nagle zewsząd wyskoczyła masa ludzi krzyczących „Niespodzianka!”. O mało nie dostałam zawału. Dobrze, chociaż, że byłam jakoś ubrana na tą imprezę. Dopiero po chwili zorientowałam się, że byli to piłkarze, ich rodziny, Kate i Jose z rodziną. Chciałam coś powiedzieć, ale w tym momencie Dylan zaczął płakać. Musiał się wystraszyć bardziej ode mnie. Zaczęłam delikatnie nim kołysać, a przyjaciołom posłałam uśmiech.
- Jesteście kochani. – powiedziałam, a każdy po kolei zaczął podchodzić z gratulacjami i równocześnie przeprosinami za ten hałas. Victor też został wciągnięty w ten wir. W końcu udało mi się dostać do salonu, a tam kolejna niespodzianka. Cały stół i podłogę zapełniały prezenty dla mojego synka. Zabawki, ubranka, akcesoria i wszystko, co związane z dziećmi. I jak tu ich nie kochać? Tylko gdzie ja to teraz pomieszczę? Zaśmiałam się, a niemowlę w końcu się uspokoiło. Towarzystwo przeszło na tyły domu, zapewne do ogrodu i zrobiło się nieco ciszej.
- Miło was zobaczyć. – odwróciłam się i zobaczyłam Cesca. Wyglądał, jak zwykle, olśniewająco.
- Ciebie również. – odpowiedziałam. Podszedł bliżej i złożył pocałunek w kąciku moich ust. Przez moje ciało przeszedł przyjemny dreszcz. Jeszcze pamiętał moje czułe punkty. Cholera, Fabregas! Potem pogłaskał dziecko po główce.
- Mogę go na chwilę wziąć na ręce? – zapytał, a ja tylko kiwnęłam głową i podałam mu maleństwo.
- Ana, chodź na chwilę! – usłyszałam krzyk Kate. Ruszyłam w tamtym kierunku, a czarnowłosy wraz ze mną.
- No co jest? – zapytałam wychodząc tylnym wyjściem, wprost do wielkiego ogrodu. Był cudowny i już wiedziałam, że będę spędzać w nim dużo czasu.
- Chyba zrobiłam coś złego. – przyjaciółka przygryzała wargę i wyglądała na zmartwioną.
- Co się stało? I gdzie podział się Carles?
- Jest w kuchni. Kłóci się z gościem, którego zaprosiłam. Przepraszam, myślałam, że będziesz chciała przedstawić mu Dylana.
- Kogo zaprosiłaś? - w moim głosie słychać było zdenerwowanie. W końcu niewielu ludzi jest w stanie wyprowadzić z równowagi mojego brata.
- Twojego tatę. – no to pięknie. Poklepałam dziewczynę po plecach.
- Pójdę tam, a ty przywitaj się ze swoim chrześniakiem. – ta rozpromieniła się słysząc ostatnie słowo i wzięła od Cesca mojego synka, po czym zniknęła mi z oczu. Coś czuje, że szybko go nie odzyskam. Poszłam do kuchni i otwarłam drzwi.
- Teraz chcesz coś odbudować?! Nigdy mnie nie akceptowałeś, a teraz nagle chcesz uczestniczyć w moim życiu?! Nie chce cie znać! – wykrzyczał Carlito i widząc mnie podszedł i pocałował mnie w policzek. – Witaj w domu. – to mówiąc wyszedł trzaskając drzwiami. Mój brat rzadko się denerwuje, a już tak to w ogóle. Tylko przy rodzicach. Bo nienawidzi ich chyba bardziej ode mnie.
- Córeczko, dobrze cie widzieć. Gratuluje, słyszałem, że zostałaś mamą. Może mógłbym, chociaż zobaczyć mojego wnuka? – wyglądał na skruszonego. Jego mogę znieść. Jego kocham i traktuje jak rodzica. Wspierał mnie, gdy byłam młodsza. Całe zainteresowanie i uwagę skierował na mnie. Może, dlatego, że chciałam być architektem, tak jak sobie życzył, a nie piłkarzem jak Carles.
- Witaj tato. Dylan jest w ogrodzie z Kate. Tam możesz go poznać. Nie dziw się Carlito. Zraniłeś go i on nigdy ci nie wybaczy.
- A ty? Ty mi wybaczysz? – w jego oczach dostrzegłam łzy, a mi zrobiło się słabo.

***


Przyjęcie powitalne trwało w najlepsze do wieczora. Kiedy dzieci już spały na piętrze, dorośli sięgnęli po butelki z alkoholem zamieniając ogródkowe przyjęcie w parapetówkę. Nie zabrakło też prezentów do nowego domu. Victor nie chciał nic pić, ale powiedziałam mu, że ma się nie przejmować, bo to ja muszę być trzeźwa. Wszyscy bawili się świetnie, a ja i David właśnie przechodziliśmy przez hol pochłonięci rozmową, gdy ktoś zadzwonił do drzwi. Spojrzeliśmy po sobie i podeszłam otworzyć. Widząc , odechciało mi się wszystkiego. Czego tu chce i jak śmie w ogóle tu przychodzić?
- Czego chcesz? – nie miałam zamiaru bawić się w udawane grzeczności.
- Mogę wejść, czy będziesz trzymać mnie przed drzwiami? – w jej głosie można było wyczuć arogancję. Miałam ochotę zaciągnąć ją za te blond kłaki tam skąd przyszła.
- Mów, albo zamykam drzwi.
- Chciałam ci tylko przekazać, że nie daruje ci tego, co zrobiłaś Jamesowi. Popamiętasz mnie. Ty i twoja rodzinka zobaczycie, że z nami się nie zadziera.
- To miała być groźba? Pamiętaj, że za to możesz dołączyć do braciszka. – podeszłam bliżej. - Idź i więcej się tu nie pokazuj.
- Uwierz mi, jeszcze nie raz się spotkamy. – odwróciła się i zeszła ze schodków werandy. – A zapomniałabym. Masz pozdrowienia od Jamesa. – to mówiąc ruszyła w stronę furtki. Zamknęłam drzwi i oparłam się o nie głośno oddychając. Miałam ochotę się rozpłakać.
- Już dobrze, poszła sobie. – to Villa pojawił się przy mnie i przytulił mnie do siebie. Zaczęłam szlochać, a przed oczami pokazywała mi się jego twarz. Ta, która dręczyła mnie w koszmarach. Jego oczy pełne wściekłości i dzikiej żądzy. Mocniej wtuliłam się w przyjaciela. Bałam się. Wiedziałam, że Vivien nie rzuca słów na wiatr. Tak jak i on. – Ciii, wszystko będzie dobrze. Nikt z nas nie pozwoli zrobić ci krzywdy. - w końcu, po paru minutach się uspokoiłam i wytarłam oczy.
- Dziękuje, a teraz wracajmy. – piłkarz kiwnął głową i obejmują mnie ramieniem zaczął prowadzić nas w stronę, z której dochodził szum rozmów i śmiechów. Mój ukochany pił właśnie kolejną kolejkę z Danim, Carlesem, Andreasem i Xavim, a reszta tańczyła, rozmawiała lub też piła. Niektórzy, jak na przykład Gerard i Adriano, spali na trawie całkiem wstawieni. Usiadłam na bujanej ławeczce oddalonej od wszystkich i dałam kolana pod brodę. Przymknęłam oczy starając się dojść do siebie. Co teraz będzie? Jak dam sobie radę, kiedy Vic będzie na meczach wyjazdowych? Do tego te koszmary nękające mnie od napaści podczas zaręczyn Tello i Agi. Właśnie, wiedziałam, że kogoś mi brakuje. Nie ma Crisa. Pewnie siedzi z Agnieszką w szpitalu. Szkoda mi jej i to bardzo, mimo to czuje lekką urazę do przyjaciela. Potrzebowałam go w szpitalu i potrzebuje go teraz. Z drugiej strony, on ją kocha i to ona jest dla niego najważniejsza. Oby tylko wyszła z tego. Moje rozmyślania przerwała czyjaś ręka na moim ramieniu.
- Wszystko w porządku? – podniosłam głowę i spojrzałam w oczy Fabregasa, który siedział obok z troską wypisaną na twarzy.
- A wygląda jakby było w porządku? Właśnie mi grożono, a do tego, kiedy tylko śpię sama, mam przed oczami twarz mojego eks. Tak, tego, który dwukrotnie chciał mnie zabić. – do oczu napłynęły mi łzy. Chłopak pogładził mnie po policzku, a potem musnął ustami moje czoło.
- Powinnaś z kimś o tym porozmawiać. Może jakaś terapia? To naprawdę straszne, przez co przeszłaś. Sama sobie nie poradzisz, mimo, że jesteś bardzo silna. – wiedziałam, że ma racje, ale nie chciałam znowu tego wszystkiego rozdrapywać i to przed obcą osobą.
- Zastanowię się nad tym. Dziękuje. Co u Lii?
- Wszystko po staremu. Rośnie i coraz bardziej przypomina Daniellę. Nie chce rozmawiać o mojej byłej. – w jego oczach nie było tylko troski. Była też tęsknota i ból. Nie, błagam, nie teraz. – Ana, ja..
- Błagam Cesc, nie mów mi tego znowu. Nie dam rady.. Wiesz, że kocham Victora. Ja.. – nim zdążyłam coś jeszcze powiedzieć piłkarz ujął moją twarz i czule mnie pocałował. Z jednej strony chciałam go odepchnąć, ale z drugiej pragnęłam smakować jego ust. Odwzajemniłam pocałunek i chciałam się odsunąć, ale nie zdążyłam nic zrobić, bo ktoś odciągnął chłopaka ode mnie. Vic. Bramkarz pociągnął czarnowłosego za koszulę, a następnie uderzył go pięścią w twarz. Ten upadł, a mój narzeczony rzucił się na niego i zaczął okładać go dalej krzycząc: „Zostaw moją Anę w spokoju!”. Wstałam zakrywając usta dłońmi. Podeszłam do ukochanego i próbowałam go odsunąć od Fabregasa, ale ten odwrócił się i przyłożył mi ręką w twarz. Upadłam, a ktoś zaczął odciągać chłopaków od siebie. Przy mnie znalazła się Kate. Pomogła mi wstać. Nadal byłam w szoku. Świadomie czy nie, Victor właśnie mnie uderzył. Czułam jak z nosa i skroni cieknie mi krew. Szybkim krokiem weszłam do domu, a potem schodami na górę. Otworzyłam drzwi pokoju dziecięcego i podeszłam do łóżeczka. Pogłaskałam delikatnie synka po główce, a potem zdjęłam buty i zwinęłam się w kłębek na dużym fotelu. Miałam dość tego dnia, a twarz piekła niesamowicie. Zamknęłam oczy i nie wiem kiedy zasnęłam.


poniedziałek, 9 grudnia 2013

Rozdział 3.

Wiem, wiem rozdział jest średni, ale wedle życzenia Merche, daje im spokojnie pożyć. Póki co. W każdym razie, zapraszam na optymistyczny rozdział i mam nadzieje, że wyrazicie swoje opinie w komentarzach. A no i jest scena +18. Pozdrawiam.
***

Ana:

- Gdzie jest Dylan? – musiałam to wiedzieć. To mój synek i jest gdzieś tam, sam, bez rodziców. Dlaczego nie ma go ze mną? I co się stało z dłonią Vica? Blondyn spojrzał na mnie i pogładził mnie po policzku.
- Nie martw się, siedzą przy nim Carles i Vanessa.
- Ale dlaczego nie ma go tutaj ze mną? – do moich oczu napłynęły łzy.
- Jest w inkubatorze. Ale nie bój się, lekarze mówią, że przechodzi przez to każdy wcześniak. Póki, co nie możesz do niego iść, bo dopiero się obudziłaś. W zamian za to, do jutra, mam coś dla Ciebie. – spojrzałam na niego zdziwiona. Położył się obok mnie i objął ramieniem, a z kieszeni spodni wyjął swoją komórkę. Po chwili podał mi ją. – To właśnie jest nasz Dylanek. – spojrzałam na ekran, a z oczu popłynęły mi łzy wzruszenia. Victor nagrał filmik z naszym maleństwem. Maluch był podłączony do różnych przewodów i rurek. Jest taki malutki i bezbronny. Mój słodki synek. Położyłam głowę na piersi ukochanego i wpatrywałam się w nasze dziecko. Kiedy filmik się skończył odtwarzałam go ponownie.

***

Nareszcie udało mi się przekonać Lucę, żeby zgodził się, abym mogła odwiedzić synka. Następnego dnia, po porannym obchodzie, Victor posadził mnie na wózku i zawiózł do niego. Gdy go zobaczyłam to łzy pociekły mi po twarzy. Taki malutki i kruchy. Lekarz zgodził się, żebym mogła wziąć go na ręce. Lekarka wyciągnęła małego i podała mi moją kruszynkę. Przytuliłam go do piersi i pocałowałam w czubek głowy.
- Mój skarbek.. – wyszeptałam wsłuchując się w bicie jego małego serduszka i czując jego ciepło. – Mamusia już jest z tobą. - usłyszałam jakiś ruch, a potem pstryk. Podniosłam wzrok i zobaczyłam mojego narzeczonego z aparatem w ręku. Uśmiechał się.
- W końcu pamiątka musi być. – powiedział i cyknął kolejne zdjęcie.
- A teraz tatuś dołączy do zdjęcia. – powiedział Angelo wchodząc do sali i zabierając lustrzankę z rąk Valdesa. – No już, do rodzinki. – Vic stanął na mną. Luca porobił zdjęcia, potem sam był na kilku. W końcu nadeszła kolej Vica.
- A teraz maluszku, pójdziesz do taty. – uśmiechnęłam się i dzięki pomocy Angelo mały znalazł się w ramionach bramkarza. Jak oni cudownie razem wyglądają! Mogłabym patrzeć na nich godzinami. Nareszcie cała rodzina w komplecie. Moje serce rozpierało szczęście i miłość. Uśmiechnęłam się i wpatrywałam w dwie najważniejsze osoby w moim życiu.

***


Minął tydzień, od kiedy się obudziłam. Cały czas siedziałam przy inkubatorze pilnując mojego synka. Victor mi towarzyszył i zmieniał mnie, kiedy tylko mógł. W końcu musiał wrócić na treningi. Pokłóciliśmy się nawet o to. Chciał wszystko rzucić i tu siedzieć. Nie może teraz zawieść drużyny. Szczególnie zważając na to, że chce odejść. Niestety nie udało mi się go przekonać. Z rozmyślań wyrwał mnie głos przyjaciela, który usiadł obok.
- Powinnaś jechać do domu, odpocząć. Dylan będzie tu po znakomitą opieką. – pokręciłam głową.
- Zostaje tutaj Luca. Pielęgniarki i lekarze mają także innych pacjentów i nie mogą siedzieć przy małym non stop.
- Owszem, one nie mogą. Ale ja tak. – spojrzałam na niego. – Będę tu z nim siedział i nie spuszczę go z oka. Obiecuje Ana. – położył mi dłoń na ramieniu i uśmiechnął się lekko. Angelo pokazał już nie raz, że można mu zaufać i na niego liczyć. Wiedziałam, że dotrzyma danego słowa, a mi przyda się odpoczynek. Nie spałam od dwóch dni. Wypisali mnie ze szpitala dwa dni po tym jak odzyskałam przytomność, ale nie byłam jeszcze w domu. Teraz szpital był moim domem dopóki mój synek tu był.
- Dobrze, pojadę do domu. Dziękuje. – ucałowałam go w policzek i lekko przytuliłam, po czym pożegnałam się z małym i wyszłam na korytarz.

***

Victor przyjechał po mnie dziesięć minut później. Oparłam czoło o chłodną szybę i wpatrywałam się w krajobraz za nią. Byłam wykończona i bez życia. Nie widziałam się z nikim oprócz Carlesa i Victora. Lekarze zabronili odwiedzać małego ze względu na jego niską odporność. Kate dzwoniła i powiedziała, że mam dać jej znać, kiedy zabieramy Dylana do domu. Ciekawe, co takiego wykombinowała. Samochód zatrzymał się pod domem, a po chwili Vic otworzył mi drzwi i pomógł wysiąść.
- Wszystko dobrze? Jesteś bardzo blada. – zapytał z troską i objął mnie w talii.
- To tylko zmęczenie. Potrzebuje gorącego prysznica, paru godzin snu i mogę wracać do naszej kruszyny. – lekko się uśmiechnęłam i złożyłam na jego ustach czuły pocałunek. Wzięłam go za rękę i weszliśmy do budynku. Zdjęliśmy buty, a ja prowadziłam ukochanego na piętro. Weszliśmy do naszej sypialni, a z niej do łazienki. Spojrzałam mu w oczy i objęłam dłońmi jego kark. Domyślił się, o czym myślę, czego potrzebuje. On także tego pragnął. Widziałam to w jego spojrzeniu, dotyku. Pocałowałam go, po czym zaczęłam powoli zdejmować z siebie ubrania. Naga weszłam pod prysznic i odkręciłam kurek z ciepłą wodą. Gorący strumień zaczął ogrzewać moje ciało zmywając z niego zmęczenie i zmartwienia, a ja przymknęłam powieki. Poczułam jak mój mężczyzna obejmuje mnie i przyciska do ściany. Jego usta błądziły po mojej szyi, a ręce zaczęły pieścić każdy skrawek mojego ciała. Jęknęłam cicho czując jego nabrzmiałą męskość na moim brzuchu. Otworzyłam oczy i spojrzałam w oczy ukochanego. Każdy nerw, każda komórka mojego ciała go pragnęła. Tak bardzo za nim tęskniłam. Namiętnie go pocałowałam i rozchyliłam nogi. Podniósł mnie i delikatnie wszedł we mnie. Objęłam go nogami w pasie. Zaczęliśmy delikatnie się poruszać. Nawet nie wiedziałam, że tak bardzo mi tego brakowało. Tego odprężenia, tej bliskości. Woda oblewała nasze ciała, nasze usta połączyły się, a ręce błądziły po tak dobrze sobie znanych obszarach. Ulegliśmy naszym żądzom i pozwoliliśmy sobie na chwilę zapomnienia. Ucieczki od problemów i trosk. Teraz wiem, że ze wszystkim sobie poradzimy, bo mamy siebie. Jesteśmy razem na dobre i na złe. Oby to trwało jak najdłużej. Obyśmy przetrwali najgorszą burzę i razem obejrzeli tęczę.


poniedziałek, 25 listopada 2013

Rozdział 2.

No witajcie. Wiem, rozdział miał być w tamtym tygodniu, ale nie wyszło. Brak weny, czasu i sił na pisanie. Niestety. Miało nie być wspominek, ale jednak są. Tu przedstawiam tylko ogólny zarys sytuacji z Agnieszką. Jeśli chcecie wiedzieć co dokładnie się wydarzyło z rudowłosą zapraszam na bloga mojej kochanej Foquity. Mam nadzieje, że notka się spodoba.

***

Ana:


Byłam nieprzytomna. To wiedziałam na pewno. Nie wiedziałam gdzie jestem i ile to potrwa, ale był jeden plus tej sytuacji. Miałam dużo czasu na przemyślenia. Od razu przypomniała mi się sytuacja, kiedy dowiedziałam się, że Agnieszka została porwana. Do tej pory nie mogę uwierzyć, że żaden z nas tego nie zauważył.


[Leżałam z zamkniętymi oczami i starałam się uspokoić. Agnieszka jest w niewoli. Wszyscy się na nią wściekali, kiedy ten dupek ją uwięził. Nawet nie umiem sobie wyobrazić, co ona musi teraz przeżywać. Jak bardzo musi się bać. To moja wina. Gdyby nie moje wtrącanie się i ta kłótnia na urodzinach Milana. To pewnie, dlatego od jakiegoś czasu Cristian mnie nie odwiedza. Pewnie pomaga Tomkowi. I jeszcze ten okup. 50 tysięcy to sporo pieniędzy. Jeśli tylko Tomek znowu przyjdzie to powiem mu, że dołożę tyle ile będzie trzeba. Okej, musze się uspokoić, bo zaraz skrzywdzę także mojego synka. Wzięłam głębszy wdech i otwarłam oczy. Victor siedział na krześle koło łóżka i wpatrywał się we mnie zaniepokojony, ale także zły.
- Co Tomek ci takiego powiedział? Dlaczego, aż tak się zdenerwowałaś? – ujął moją dłoń w swoje. Widać było, że jest przemęczony. Usilnie próbuje go przekonać, żeby pojechał do domu, wyspał się, zjadł coś, odpoczął. Ale jest bardziej uparty ode mnie.
- Nie mogę ci powiedzieć. Po prostu.. Już mi lepiej. Nie martw się. – lekko się uśmiechnęłam, ale nie przekonałam go tym.
- Ana, powiedz mi. Zrozumiem wszystko. – wstał i pochylił się nade mną. Nasze usta dzieliły milimetry. – Skarbie, proszę cie. Martwię się o ciebie i dziecko. Nie chce was stracić.
- Nic nam nie będzie. Wybacz, nie mogę. – pocałował mnie w czoło i wściekły uderzył pięścią w drzwi do sali.
- Joder! – krzyknął i wyszedł, a ja poczułam jak łzy napływają mi do oczu. Czy przez chwilę nie może być dobrze? Zawsze się musi coś spieszyć. Nie miałam już na to siły. Na nic nie miałam siły.

***

Następnego dnia czułam się jeszcze gorzej. W nocy śniła mi się Agnieszka. Nadgarstki i kostki miała związane, a w ustach miała knebel. Próbowała prosić mnie o pomoc, ale byłam za szybą i nie mogłam nic zrobić. Zaczęłam krzyczeć, żeby ktoś pomógł mi rozbić tą ścianę dzielącą mnie od dziewczyny i wtedy się obudziłam. Victor siedzi przy mnie, ale od wczorajszej sprzeczki nie odezwał się ani słowem. Jedynie radio zakłócało ciszę panującą między nami. Postanowiłam zadzwonić do Tomka i zapytać jak stoją sprawy okupu.
- Hej Tomek. Słuchaj, jak idzie zbieranie pieniędzy? – blondyn siedzący obok spojrzał na mnie zainteresowany.
- Bywało lepiej. Jeszcze sporo nam brakuje. – słychać było jak załamany i zdenerwowany jest tą całą sytuacją. Nie dziwiłam mu się ani trochę.
- Wyślij mi smsem, gdzie teraz jesteś. Zobaczę ile uda mi się zdobyć. – to mówiąc rozłączyłam się. – Victor, teraz nie mam wyjścia i muszę ci powiedzieć. Obiecaj, że to nie wyjdzie poza ten pokój. Nie może.
- Za kogo ty mnie masz? – nadal się boczył.
- Brat Tomka porwał Agnieszkę. Żąda 500 tys. euro okupu. Ile możemy wypłacić z banku? –zatkało go.
- Jak to porwał? Ale przecież wróciła do Polski.. Boże.. – był zaskoczony i nie wiedział jak zareagować.
- Vic, skup się. – spojrzał na mnie. – Ile?
- Z tego, co wiem to 90 tys. Więcej mi nie dadzą. Nie na raz.
- Dobrze, to jedź, wypłać tyle ile możesz, a potem z mojego kąta wypłać 50 tys. Tu masz adres. – podałam mu telefon.
- Ale Ana, przecież to konto.. Te pieniądze tam miały..
- Nie ważne. Teraz liczy się życie Agnieszki. Idź. – nie sprzeczał się dłużej tylko ucałował mnie w usta i wybiegł. Mam nadzieje, że choć trochę pomożemy. Chwilę po wyjściu bramkarza do sali wbiegła rozgniewana Merche.
- Merche, co się stało? – zapytałam widząc jak wzburzona jest.
- Cristian chyba mnie już nie kocha. – powiedziała zdławionym głosem i opadła na krzesło.
- Hej, nie mów tak. Powiedz, co się stało.
- Ostatnio cały czas gdzieś znika. Nie ma czasu dla nas. Dzisiaj wyszedł podczas seksu, bo ktoś do niego zadzwonił. Czy to nie dziwne? No i przestał cie odwiedzać, a podobno jesteś jego przyjaciółką. – zakryła twarz dłońmi.
- Merche, kochana. Może po prostu nie może ci powiedzieć, co się dzieje? Na pewno wszystko się wyjaśni. Daj mu trochę przestrzeni. Nie odkochałby się tak łatwo. Znam go. A ja się nie gniewam, że go tu nie ma. W końcu ma swoje życie. – nie dziwiło mnie zachowanie przyjaciółki. Sama pewnie myślałabym podobnie, gdyby chodziło o Victora. A może nie? Może ona nie potrafi do końca zaufać Tello?
- Naprawdę myślisz, że nie ma innej?
- No oczywiście, że nie ma. Zaufaj mu trochę. A teraz chodź tu do mnie. – dziewczyna wstała i podchodząc, przytuliła się mocno. Uśmiechnęłam się i pogładziłam ją po głowie. – Wszystko się ułoży, zobaczysz. – Oby tylko im się udało.]


Robiłam wszystko by odkupić swoje winy i pomóc Tomkowi. Okazało się, że pierwszy okup nie pomógł i brat Polaka zażądał dwa razy tyle. Przyjaciel był załamany, a ja i Vic nie mogliśmy już wesprzeć go finansowo. Nie zostawiłam tego jednak. Poinformowałam piłkarzy Barcy i zarząd o tym, co się stało i wszyscy zrobili zbiórkę. Do tego razem z Davidem zaśpiewaliśmy na koncercie, z którego datki poszły na ratowanie Agi. Na szczęście udało się uwolnić dziewczynę i zamknąć porywaczy. Wszyscy odetchnęliśmy z ulgą.
Wracając do współczesnej sytuacji. Gdzie ja właściwie jestem? Dylan. Przecież rodziłam! I nie mogłam go nawet potrzymać, przytulić, zobaczyć. Chciałam płakać i krzyczeć z żalu. Ale wysłałam z nim Victora. Nie jest sam. Tatuś przy nim czuwa. Odetchnęłam z ulgą. A jeśli ja umarłam? Nie, tak nie może być. Nie mogę ich zostawić! Ale skoro żyje to, czemu nic nie czuje? Kompletna pustka i ciemność. Muszę się obudzić. Muszę!

***

Victor:

Zostawiłem synka pod opieką Carlesa i Vanessy. Musiałem zobaczyć, co z Aną. Krążyłem od sali do sali. Minęły dwa dni, a moja narzeczona nie budziła się. Lekarze dawali jej dobę, a ta dawno minęła. Ja jednak nadal miałem nadzieje. Muszę ją mieć. Ona daje mi siłę, żeby całkiem się nie załamać. Musze być silny dla niej i małego. Podszedłem do łóżka, na którym leżała moja ukochana i usiadłem na brzegu chwytając jej dłoń w swoje. Czując mój dotyk Ana delikatnie ścisnęła moją rękę. Może mi się to tylko przewidziało? I znowu! To nie zwidy! Po chwili zobaczyłem jak otwiera oczy i próbuje odetchnąć, ale dusi się rurką intubacyjną. Medycy pozbyli się jej i zaczęli ją badać. Naprawdę się obudziła! Ze szczęścia chciałem skakać i płakać. Gdy wszyscy wyszli dotknąłem jej policzka i uśmiechnąłem się przez łzy. Odzyskałem ją.
- Vic.. – wychrypiała i otarłam palcami moje łzy.
- Jestem tu maleńka. Jak dobrze, że wróciłaś. – musnąłem jej delikatne usta i wtuliłem twarz w jej włosy. Ona gładziła mnie po włosach i powtarzała, że już nigdzie się nie wybiera. Wróciła do nas. Do mnie. Trwalibyśmy tak wiecznie, gdyby nie pytanie, które zadała brunetka.
- Gdzie jest Dylan?


poniedziałek, 11 listopada 2013

Rozdział 1.

No i powróciłam z drugą częścią tego opowiadania. Szczerze mówiąc, nie umiałabym go tak zostawić. To mój pierwszy blog o tej tematyce, takie moje dziecko. No i ten mój Victor tutaj i Ana. Tęskniłam za nimi i całą resztą bohaterów. Mam nadzieje, że wszyscy, którzy do tej pory śledzili przygody Any nadal będą tu zaglądać, czytać i komentować. Zapraszam i liczę na gorące powitanie. Buziaki ;*

***

Ana:

- Ana! – do mojej głowy dobijał się dobrze znany mi głos. Miałam opuchnięte i obolałe gardło, a do tego odczuwałam bolesne skurcze. O boże! Skurcze! Otworzyłam oczy i poczułam kolejną falę bólu. Chciałam krzyknąć, ale z moich ust wydobył się tylko jęk. Wokół mnie szybko przemieszczały się pielęgniarki, a koło łóżka stał Luca. Był zaniepokojony i zdenerwowany. Co chwilę zerkał na monitory i wydawał polecenia położnym.
- Obudziłaś się, jak dobrze. – odetchnął z ulgą i lekko się uśmiechnął. Mimo to widać było, że nie jest mu do śmiechu. Co się dzieje? Przeniosłam wzrok z lekarza na swoje ciało. Leżałam w pozycji porodowej. To nie może być prawda. Nie mogę jeszcze rodzić! To za wcześnie! – Posłuchaj Ana. To ważne i musisz się teraz skupić. Wiem, że ciężko ci mówić, dlatego wskaż głową odpowiedź. Sytuacja wygląda tak, że atak na ciebie spowodował akcję porodową. Jesteś osłabiona i jest duże prawdopodobieństwo, że twój organizm nie będzie w stanie wytrzymać porodu siłami natury. Dlatego powinienem przeprowadzić cesarskie cięcie. Jednak jest jedno ale. Tylko ty możesz podjąć tą decyzję. Powiadomiliśmy już twojego brata. Będzie lada chwila. Do Victora nie mogłem się dodzwonić. – w głowie miałam tysiące myśli na raz. To, co usłyszałam było straszne. Bałam się o siebie i dziecko. Potrzebowałam Vica. Nie mogę sama zdecydować? A może jednak muszę? Mój ukochany nigdy nie zgodzi się na to, abym narażała swoje życie. Tyle, że ja nie zgodzę się na cesarkę. Nie ma mowy. – Jaka jest twoja decyzja? Liczy się każda minuta. – wskazałam na plik kartek leżących na szafce. Angelo podał mi jedną i wyjął z kieszeni fartucha długopis. Szybko napisałam:

„Victor, on musi tutaj być. Jeśli się pojawi to chcę urodzić samodzielnie. Żadnej cesarki.”

Lekarz przeczytał to, co napisałam i zbladł. Czułam, że jestem bardzo słaba, ale wiedziałam, że muszę to zrobić. Jedyne pytanie, jakie chodziło po mojej głowie brzmiało: Gdzie jesteś Victor?

Victor:

Z jednej strony cieszyłem się, że trener powołał mnie do pierwszego składu i stoję teraz w bramce obserwując grę. Z drugiej strony myślami cały czas jestem przy Anie. Co robi? Czy dobrze się czuje? Dochodziła już 60 minuta meczu, a na naszym koncie były trzy gole. Neymara w 5 minucie, Leo w 7 i Sergio w 23. Wszystko szło po naszej myśli i wiedziałem, że Real Sociedad nie ma dzisiaj z nami szans. W pewnej chwili, z nudów, zerknąłem w stronę trybun. Carles, który był dzisiaj kibicem, szybkim krokiem mijał ludzi kierując się do wyjścia. Co jest? Dostrzegł, że go obserwuje i pomachał mi telefonem. O co mu chodzi? W tym momencie usłyszałem wrzawę i odwróciłem się w stronę boiska. Przeciwnicy właśnie rozgrywali akcje i zmierzali w moją stronę. Nie udało mi się jednak obronić tego strzału i piłka znalazła się za mną wbijając się w siatkę. Przekląłem i oddałem piłkę kolegom. Musze się skupić. W tym momencie, sędzia zagwizdał, a przy trenerze pojawiła się tablica pokazująca zmianę zawodnika. Czemu widzę tam numer 1? Przecież to ja. Chce mnie zdjąć za jednego nieobronionego gola? Co do cholery? Trochę wściekły skierowałem się w stronę Pinto, który czekał na zmianę. Ten tylko przybił mi piątkę i szepnął:
- Przykro mi, stary. – teraz już całkiem zgłupiałem. Spojrzałem na Martino, a ten patrzył się na mnie ze współczuciem. Po chwili zjawił się przy mnie Puyol.
- Ruszaj się, Ana jest w szpitalu. – po tych słowach poczułem się jakby ktoś porządnie mi przywalił.
- Jak to w szpitalu? Co się stało? – przestraszyłem się i czym prędzej pobiegłem do wyjścia z murawy, a za mną podążył kapitan.
- Zaczęła rodzić. Tylko tyle chcieli mi powiedzieć. Ale wiem, że jest coś jeszcze. Dzwonili do ciebie, ale grałeś, więc.. – był zdenerwowany. Bał się tak samo jak ja. Szybko znaleźliśmy się na parkingu i wsiedliśmy do auta Carlesa. Modliłem się tylko, żeby zdążyć.

Luca:

Ana straciła przytomność, a z dzieckiem było coraz gorzej. Gdzie jest Valdes? ON musi tu być, żeby ona zgodziła się na cokolwiek. Martwiłem się o nią. Owszem, martwię się o każdą moją pacjentkę, ale o Anę wyjątkowo. Można powiedzieć, że jesteśmy przyjaciółmi. Jest silną kobietą i wierze w nią, ale jeśli nie zadziałamy to jej synek może tego nie przeżyć. Na salę wbiegł bramkarz, w stroju meczowym, a za nim brat dziewczyny.
- Ana, kochanie! – podszedł do łóżka, na którym leżała czarnowłosa i lekko nią potrząsnął. – Luca, co z nią?
- Straciła przytomność. Trzeba ją obudzić, bo ona musi zacząć rodzić. Inaczej wasz syn się udusi. – widziałem w jego oczach strach i ból. Pocałował dziewczynę, a ta otworzyła oczy i spojrzała na niego, a po chwili jęknęła z bólu. Kolejny skurcz. – Ana, jest Victor, więc teraz zaczynamy. Nie mamy więcej czasu. Gdy poczujesz skurcz, przyj.

***

Ana:

Krzyknęłam i zaczęłam mocno przeć. Nie wiem ile czasu to wszystko trwało, ale czułam, że koniec jest jeszcze daleko, a mi brakuje sił. Victor obejmował mocno moją rękę i widać było, że dzielnie sie trzymał. Chyba nie wiedział, dlaczego tu trafiłam. O tyle dobrze. Jest w miarę spokojny.
- Dasz rade skarbie. Jeszcze tylko trochę. – szeptał mi na ucho ukochany. Starałam się miarowo oddychać.
- Ostatni raz. Już widzę główkę! – Angelo uśmiechnął się pokrzepiająco, choć widziałam, ile go to kosztowało. Poczułam skurcz i oddałam resztki swojej siły na parcie. – Jest! – lekarz wyjął moje maleństwo, szybko obciął pępowinę i podał malca lekarzowi stojącemu za nim. Ten od razu zaczął wydawać pielęgniarce polecenia.
- Co się dzieje? Dlaczego on nie płacze? Luca! – miałam łzy w oczach i ledwo widziałam na oczy. Po wypowiedzianych słowach poczułam jak gardło mi puchnie.
- Za długo był pozbawiony tlenu. Zaplątał się w pępowinę. Poza tym, jeszcze nie zdążył do końca się wykształcić. – podszedł do kolegi po fachu, a ja się rozpłakałam. – Co z nim?
- Zabieramy go na OIOM pediatryczny do inkubatora. Da radę, jest silny. Niech pani będzie dobrej myśli. – powiedział zwracając się do mnie i wynieśli moje maleństwo.
- Vic, idź do niego. – wyszeptałam.
- Nie zostawię cie. – widać, że miał dylemat.
- Proszę cię. Niech nie będzie tam sam. – łzy ciekły mi z oczu, a chłopak starł je kciukiem i czule mnie pocałował, po czym wyszedł. Od razu po jego wyjściu straciłam przytomność zbyt zmęczona i obolała.

Victor:

Siedziałem przy inkubatorze wpatrując się w mojego synka. Naszego. Był taki maleńki. Nadal nie mogę uwierzyć, że zostałem ojcem. Nie dociera to do mnie. Boje się o Anę. Wyglądała na wycieńczoną. Do tego te ślady na jej szyi. Dlaczego ona tu trafiła? Ktoś położył mi rękę na ramieniu. Carles.
- Ale cudownego mam chrześniaka. – powiedział z uśmiechem i usiadł obok. – Co z moją siostrą? Nie chcą mnie tam wpuścić, ani nic powiedzieć. – spojrzałem na niego zdziwiony.
– Jak to? Przecież wszystko było ok. Była tylko osłabiona po porodzie.
- Nie tylko. Już wiem, dlaczego tu trafiła. Na korytarzu jest Dani i Kate. Była w sądzie, na rozprawie oskarżającej tego dupka, który ją okaleczył. Kiedy czekali na werdykt.. – zamilkł i zacisnął pięści. Co ten dupek jej zrobił? – On zaatakował Anę. Zaczął dusić ją kajdankami. David go ogłuszył, ale z Aną było już bardzo źle. Teraz jej się jeszcze bardziej pogorszyło. – miał łzy w oczach. – Coś słyszałem o reanimacji i braku oddechu. – zerwałem się z miejsca i pognałem do ukochanej. Odepchnąłem na bok lekarza, który zastawił mi przejście i wszedłem do środka. Luca reanimował Anę, która była blada jak ściana.
- I jeszcze raz 300! Odsunąć się! – przyłożył elektrody do klatki piersiowej dziewczyny, a ta podskoczyła. – Jest rytm! Zaintubujcie ją. – odwrócił się i zaskoczony zobaczył, ze stoję w drzwiach. Z oczu ciekły mi łzy, a nogi wmurowały mi się w podłogę. – Victor..
- Co z nią będzie? Wyjdzie z tego? – trząsł mi się głos. Nie potrafiłem powstrzymać kotłujących się we mnie emocji.
- Najbliższe godziny pokażą. Moi koledzy zrobią wszystko, co w ich mocy. Ja niestety nie mogę zrobić więcej. – był podłamany. – Straciła dużo krwi. Ale jest silna..- nie mogłem dalej tego słuchać. Wyszedłem z sali i wyżyłem się na pierwszej rzeczy, jaką zobaczyłem. Było to okno w poczekalni. Walnąłem w nie pięścią, a te pękło rozsypując szkło wokół. Wystraszeni ludzie podskoczyli, ale miałem do gdzieś.
- Joder! – krzyknąłem i biorąc jedno z plastikowych krzeseł rzuciłem nim w ścianę. Potem osunąłem się po ścianie i upadłem na podłogę. Co ja zrobię bez mojej ukochanej? Jak ja bez niej przeżyje? Dylan. To on dał mi siłę by podnieść się pójść do niego. Usiadłem tam gdzie wcześniej i rozpłakałem się ukrywając twarz w dłoniach. Świadkiem mojego bólu był ten maluch, który pewnie też cierpiał. Cierpiał, bo czuł, że z jego mamą jest niedobrze. Ana, musisz przeżyć. Nie rób mi tego. Dylan cie potrzebuje. Ja cie potrzebuje. – Nie martw się Dylan. – powiedziałem zachrypniętym głosem do synka i przyłożyłem zakrwawioną pięść do ścianki inkubatora. – Mama do nas wróci.


sobota, 28 września 2013

Zwiastun i druga część :)

No więc, dzięki waszym namowom i tym kochanym komentarzom, będzie druga część tego opowiadania! :)
Cieszycie sie? Mam nadzieje :D
W zakładkach znajdziecie bohaterów drugiej części, a tutaj dodaje zwiastun zrobiony przez Minizę, dziękuje :*


niedziela, 22 września 2013

Rozdział XXVIII - Epilog.

Tak, to już ostatni rozdział. Jak już większość z was wie, mam w planach napisanie drugiej części tego opowiadania. Nie wiem czy do tego dojdzie, a jeśli tak to kiedy. Póki co chciałam wam serdecznie podziękować za miłe słowa, czytanie moich notek, komentowanie, wspieranie mnie i dodawanie otuchy oraz weny! Jesteście najlepszymi czytelnikami pod słońcem! I wiem, zabijecie mnie za tą końcówkę. Buziaki i zapraszam na moje pozostałe blogi :)

***

Ana:

Stałam przed salą zastanawiając się. Zobaczę go pierwszy raz od paru miesięcy. Czy będę potrafiła przebrnąć przez to piekło ponownie i to przy świadkach? Czułam, jak mały kopie. Musze przestać się stresować. Usiadłam na ławce i wzięła kilka głębszych wdechów gładząc brzuch delikatnie. To już druga połowa ósmego miesiąca. Trochę mi źle z tym, że jestem sama, ale tak zdecydowałam. Nie chciałam, żeby Victor rezygnował z meczu. Wszyscy siedzą teraz na trybunach i oglądają, a ja muszę sama stawić temu czoła. Mam nadzieje, że Dylan doda mi sił. Drzwi otwarły się i stanął w nich prokurator.
- Rozprawa się rozpoczyna. Zapraszam panią Anę Puyol. – wstałam i podeszłam do niego. – Zapraszam. Pomogę pani. – podał mi ramię i razem z nim weszłam do środka i usiadłam kolo prowadzącego mnie mężczyzny. Dokładnie po lewej stronie. – Chce pani wody? – troskliwy jak na organ ścigający przestępców. Wiekowo przypominał mi mojego brata, miał koło trzydziestu paru lat i blond włosy.
- Jakbym mogła prosić. – odparłam i odetchnęłam. Czy tylko mnie jest tutaj tak gorąco? – wstaliśmy, gdy do sali weszła sędzina i jej protokolant. Zajęli miejsca i my również mogliśmy spocząć.
- Wzywam na salę oskarżonego, Jamesa Frettsome’a. – drzwi się otwarły i pojawiło się w nich dwóch policjantów trzymających JEGO. Miał więzienny strój i kajdanki na nadgarstkach. Serce mi zamarło i czułam narastające mdłości. Jedyne, na co miałam ochotę to wstać i uciec jak najszybciej. James usiadł obok swojego adwokata, młodego lalusia. Wszystko miało się rozpocząć, gdy do środka ktoś wszedł. Kate! Ale co ona tutaj robi? Weszła za barierkę dzielącą nas od publiczności i mocno mnie przytuliła.
- Co tutaj robisz? – zapytałam z niemałym zdziwieniem.
- Nie mogłam pozwolić, żebyś była tu całkiem sama. Od tego są przyjaciółki. – ucałowała mnie w policzek. - Trzymaj się, będzie dobrze. – widząc karcące spojrzenie sędziny, blondynka szybko usiadła wśród zebranej publiczności.
- Skoro możemy, to zacznijmy. Panie prokuratorze. – mój obrońca wstał i zaczął swoją przemowę.
- Oskarżam Jamesa Frettsome’a o to, że dnia 10 czerwca 2013 roku pobił pokrzywdzoną, w jej domu powodując następujące obrażenia: krwiak na plecach, złamanie nosa oraz dwóch żeber. Do tego, dnia 13 czerwca 2013, oskarżony groził pannie Puyol, bijąc ją i kalecząc. Pokrzywdzona spędziła 7 dni w szpitalu walcząc o życie. Została kopnięta w brzuch, uderzona w głowę i pokaleczona nożem. Następnie pan Frettsome uciekł zostawiając pannę Puyol wykrwawiającą się. Za te czyny, oskarżony powinien zostać ukarany.
- Dziękuje, proszę usiąść. Panie Freetsome, proszę o powstanie. – James podniósł się, ale zamiast na sąd, cały czas wpatrywał się we mnie. Czułam na sobie jego zimne, mroczne i mordercze spojrzenie. Napiłam się wody i odwróciłam wzrok. Strach coraz bardziej mnie paraliżował. – Czy przyznaje się pan do zarzucanych mu czynów?
- Nie, wysoki sądzie.
- Czy chce pan przedstawić swoja wersję wydarzeń?
- Nie.
- Proszę usiąść. Na świadka wzywam Anę Puyol. Proszę wstać. – podniosłam się w spojrzałam na kobietę. - Proszę opowiedzieć, co się wydarzyło.

***

Opowiedziałam wszystko po kolei, choć ciężko mi było wspominać to po raz kolejny. Ten ból, strach, jego żądze mordu i okrucieństwo. Gdy skończyłam, podszedł do mnie adwokat.
- Czy to prawda, że sprowokowała pani mojego klienta do ataku? – na jego twarz wyszedł fałszywy uśmieszek. Miałam ochotę zmazać mu go z twarzy.
- Nie prawda. Ja tylko zapytałam, po co mu dom i czy nie jest już ze swoją kochanką. Może po prostu wjechałam mu na ambicję.
- Czy są jakieś dowody na to, że to oskarżony panią pobił i okaleczył? Przecież była tam pani z nim sama.
- Jeśli mogę.. – zaczął prokurator, a sędzia kiwnęła głową. – Są dowody na winę oskarżonego oraz świadek. Świadek? Kogo mogli powołać?
- Są jeszcze jakieś pytania do świadka? – zapytała pani sędzia, a gdy adwokat pokręcił głową, dodała. – Proszę usiąść, a na salę proszę pana Daniela Alvesa. – zatkało mnie. No tak, przecież znalazł mnie wtedy w łazience. Kate też była zdziwiona widząc wchodzącego piłkarza. Podszedł do barierki przeznaczonej dla przesłuchiwanych.
- Proszę się przedstawić. Imię i nazwisko, ile ma pan lat, skąd pan jest i czym się pan zajmuje.
- Nazywam się Daniel Alves, mam 30 lat i jestem zawodowym piłkarzem. Pochodzę z Brazylii, ale obecnie mieszkam w Barcelonie.
- Dobrze. Co może pan nam powiedzieć w tej sprawie?
- Byłem wtedy na przyjęciu. Szedłem do łazienki, kiedy z jednej z damskich toalet usłyszałem krzyki. Szybko tam wbiegłem i na podłodze zobaczyłem Anę w kałuży krwi. Błagała o pomoc. Od razu zaniosłem ją do głównej Sali, a tam przejął ją jej brat, Carles. – Brazylijczyk spojrzał na mnie i uśmiechnął się pokrzepiająco.
- Czy widział pan sprawce? – zapytał mój obrońca.
- Zauważyłem tylko mężczyznę, w garniturze wybiegającego drugim wyjściem. Skupiłem się na Anie.

***


Prokurator przedstawił dowody w postaci kasety z monitoringu, która była w łazienkach, na korytarzach i na terenie sali bankietowej. Nagrania pokazały Jamesa, więc nie mógł się tego wyprzeć. Ochrona znalazła również zakrwawiony nóż w krzakach z jego odciskami palców. Wszyscy wyszliśmy i czekaliśmy na werdykt sędziny. Gdy go wyprowadzili, stanął i wpatrywał się we mnie.
- Jesteś z siebie zadowolona dziwko? Masz czego chciałaś i pewnie mnie wsadzą. Ale obiecuje, że jak wyjdę to cie znajdę. Znajdę i zabije! – przez nieuwagę strażników, rzucił się na mnie i stojąc za mną trzymał kajdanki na mojej szyi przyduszając mnie. – Nie podchodźcie, bo ją zabije! – krzyczał, a ja czułam stal na skórze. Poczułam ból w okolicach brzucha. Skurcz. Jeden, drugi. Cholera, jak boli. Kate i Dani krzyczeli do strażników, żeby ci coś zrobili. Pojawiło się kolejnych dwóch stróżów prawa. Kate miała łzy w oczach.
- Błagam, wypuść ją James.. – starała się mówić spokojnie, ale jej głos drżał.
- Wypuść ją i to już! – obrońca Barcelony stracił cierpliwość. W jego oczach widziałam złość i strach. O mnie? Skurcze się nasilały, a mi było coraz trudniej oddychać. Przydusił mnie mocniej, kiedy piłkarz i przyjaciółka się zbliżyli. Nie umiałam złapać tchu i w tym momencie poczułam jak upadam na ziemię, a na mnie mój oprawca. Ktoś zdjął go ze mnie i pozbył się kajdan z mojej szyi. Wreszcie mogłam złapać oddech. Ból się nasilał. Przecież nie mogę teraz urodzić. To za wcześnie. Dylanku, kochanie, nie rób tego mamie. Wytrzymaj. Nie wiedziałam, co się ze mną dzieje, co robią ludzie wokół. Starałam się myślami dotrzeć to mojego synka, żeby go uspokoić. Niestety, to nic nie dawało. Błagam, Dylan, nie!

***

- Wiadomość z ostatniej chwili! W Sądzie Karnym znajdującym się w centrum Barcelony, doszło do napaści. Ana Puyol, siostra znanego nam piłkarza FC Barcelony Carlesa Puyola, została zaatakowana przez mężczyznę, którego pozwała o pobicie i okaleczenie. Przed ogłoszeniem wyniku rozprawy zaatakował ją i dusił kajdankami. Na szczęście, dzięki szybkiej interwencji Davida Villi, dziewczyna żyje, a oprawca został wsadzony do izolatki. Nie posiadamy niestety informacji o stanie zdrowia kobiety. Jej rodzina została już powiadomiona. Będziemy informować państwa na bieżąco. A teraz pożar.. – wyłączyła telewizor i zamarła. Co za psychopata. Rudowłosa zakryła dłońmi twarz. Modliła się, żeby Ana z tego wyszła. Żeby mogła wrócić i wszystko wyjaśnić, przeprosić. Czy zdąży?

piątek, 20 września 2013

Rozdział XXVII.

Powoli zbliżamy się do końca. Nie wiem czy będzie kontynuacja czy nie. Chcielibyście? Wybaczcie mi opóźnienie, ale dokuczał mi brak weny. Zapraszam do czytania :)

***

Ana:

Minęły dwa tygodnie, a ja miałam już dosyć. Przez leżenie w tej pozycji miałam silne bóle głowy, które nie dawały mi żyć. Do tego na nic mi nie pozwalano. Wszyscy się zamartwiali i na zmianę przy mnie siedzieli. To miłe, ale przecież każdy z nich ma swoje życie. Właśnie przyszedł Victor i pocałował mnie czule. Nie wiem jak on wytrzymuje to moje zrzędzenie. Ja ledwo sama ze sobą wytrzymuje. Dani, który akurat ze mną siedział pożegnał się i wyszedł.
- Jak tam kochanie? – zapytał mój narzeczony ujmując moją dłoń w swoje. – Na treningu myślałem tylko o was.
- Mam już dość. Głowa mi pęka i plecy też mi dokuczają. – w tym momencie do sali wszedł Luca i uśmiechnął się do nas.
- Dobre wieści. Możesz już leżeć normalnie i to we własnych łóżku. – wyszczerzył się. Podszedł do łóżka i ustawił je do normalnej pozycji. Odetchnęłam z ulgą czując jak ból znika. Czekaliśmy na to czy coś się wydarzy, ale Dylan był spokojny.
- To znaczy, że mogę wracać do domu? – zapytałam z nieskrywaną radością i ulgą.
- Tak i to nawet dzisiaj. Przygotuje wypis. Ale ostrzegam, możesz tylko leżeć i bez stresów. – pogroził mi palcem i już go nie było.
- Vic, słyszałeś? Wracamy do domu! – ucałowałam narzeczonego i powoli podniosłam się do pozycji siedzącej. – Pomożesz mi się ubrać?

***

Dni mijały mi na leżeniu w łóżku z laptopem i pilotem od telewizora. Oglądałam mecze chłopaków, bo w końcu zaczęła się Primera División. No i lada chwila ich pierwszy mecz w Lidze Mistrzów. Często siedzę sama, ale w końcu Victor musi trenować. Czasami wpada Shakira, czasem Villa lub mój brat. Zaprzyjaźniłam się również z Vanessą. Carlito naprawdę dobrze trafił. Trochę się pozmieniało, jeśli chodzi o drużynę. Odszedł David. Tak, mój przyjaciel zostawił Barcę dla Atlético Madryt. Wszystkimi wstrząsnęła ta informacja. Ale skoro tam ma możliwości by grać i się rozwijać to życzę mu jak najlepiej. Mimo zmiany klubu często mnie odwiedza. Nie urwał z nami kontaktu, z czego się bardzo cieszę. Kolejną zmianą jest odejście Tito. Wznowienie choroby. Kolejne szokujące wydarzenie. Kiedy piłkarze się o tym dowiedzieli byli w głębokim szoku. Mieli wtedy jechać na mecz do Polski, ale go odwołali z szacunku i wsparcia dla trenera. Agnieszka od swojego zniknięcia nie daje znaku życia. Mimo naszej kłótni i jej słów, strasznie się o nią martwię. Tello bardzo się przejął, mimo, że stara się tego nie okazywać. Wracając do mojej ciąży, czuje się dobrze i wyczekuje rozwiązania. To już 26 tydzień. Jestem dobrej myśli i bardzo o siebie dbam. Vic traktuje mnie jak księżniczkę i nie pozwala mi na nic. Wielkim wsparciem obdarzają nas również rodzice mojego narzeczonego. Jego mama siedzi ze mną czasami, kiedy Victor wyjeżdża na mecze. Jose Manuel Valdes i Agueda Arribas to wspaniali ludzie i cudowni rodzice. Dobrze wychowali Vica oraz jego dwóch braci, których miałam okazję ostatnio poznać. Starszy, Ricardo jest ułożony i spokojny. Ma żonę Eve i dwójkę dzieci, dziesięcioletniego Javiego i pięcioletnią Angelę. Młodszy, Alvaro, to typ żartownisia i podrywacza. Często zmienia kobiety, chodzi na imprezy. Poznałam ich wszystkich na obiedzie, na który zaprosili mnie i Vica jego rodzice. Luca wyjątkowo zgodził się bym poszła, ale teraz wróciłam do leżenia. Westchnęłam przeglądając papiery z projektem dla klienta. Mimo mojego stanu nadal pracowałam. Nawet przyjmowałam klientów w domu. Wariactwo. Nasz dom się buduje, wszystko idzie ku lepszemu. Ślub postanowiliśmy przełożyć ze względu na mój stan i fakt, że chciałabym jakoś się prezentować. Odczuwałam cholerną potrzebę rozmowy z kimś. Od rana siedzę sama i nie wiem, co ze sobą zrobić. Niby mam pracę, ale ile można siedzieć nad projektami? Ktoś zadzwonił do drzwi, a potem wszedł. Usłyszałam kroki na schodach i do pokoju wszedł Jose. Uśmiechnął się do mnie i usiadł na brzegu łóżka. W ręku trzymał tajemniczą, papierową torebkę.
- Cześć szefowo. – pocałował mnie w policzek. – Jak się czujesz? Widzę, że pracujesz. To niedobrze. – to mówiąc zabrał mi papiery z przed nosa. Przymknął laptopa i odłożył go na bok.
- Ej, Jose! Co ty robisz? Mam się tu zanudzić na śmierć? – westchnęłam i opadłam na poduszki. – Mimo, że kocham mojego synka to mam już dość tego nic nie robienia. Doprowadza mnie to do szewskiej pasji. W ogóle, co tam masz? – zapytałam zainteresowana zawartością opakowania.
- Coś na poprawę humoru. Chińszczyzna. – zaśmiał się i wyjął kilka białych pudełek i dwie pary pałeczek.
- Uwielbiam cie! – krzyknęłam i go przytuliłam, po czym sięgnęłam po jedno z pudełek i zaczęłam jeść. Mój ulubiony kurczak! Nie ma to jak poprawa humoru poprzez jedzenie. Jak tak dalej pójdzie to będę tak gruba, że nie znajdę dla siebie sukienki nawet po porodzie.
- Zapamiętam. Gdzie Victor?
- Na treningu. Jutro pierwszy mecz w Lidze Mistrzów.
- No tak, faktycznie. Pójdziemy na stadion im pokibicować. – uśmiechnął się, ale widząc moją smutną minę pogłaskał mnie po ramieniu. – Wybacz, nie powinienem był o tym mówić.
- Dlaczego? To, że ja nie mogę tam być to nie znaczy, że wszyscy mają siedzieć w domu. – uniosłam lekko kąciki ust. – Bawcie się dobrze i zagrzewajcie ich do walki. Ja będę krzyczeć tak głośno, że pewnie usłyszy mnie cała nasza ulica. – zaśmialiśmy się i zajęliśmy się jedzeniem.

***

Nadszedł kolejny dzień, dzień meczu. Od rana miałam w domu prawie całą drużynę Blaugrany, która została powołana na to spotkanie. Po porannym treningu przyjechali mnie odwiedzić i przy okazji odstresować się. Siedziałam na kanapie i śmiałam się z nich. Gerard, Andreas i Leo siedzieli na ziemi przed telewizorem i grali w fifę. Alexis i Sergio sprzeczali się, kto wbije dzisiaj więcej goli. Adriano i Mascherano rozmawiali o czymś żywo z Victorem. Dani i Cesc dotrzymywali mi towarzystwa, a Tello siedział na jednym z foteli i tępo patrzył w ekran. Reszta, czyli Xavi, Pedro, Alex Song i Pinto kopali piłkę w ogrodzie. Oprócz Tello wszyscy tryskali optymizmem. Pewnie biedny martwi się o Polkę. Przeprosiłam chłopaków i podeszłam do przyjaciela. On, widząc, że wstałam podszedł do mnie i pomógł mi usiąść na fotelu, który wcześniej zajmował.
- Cris, nie rób ze mnie kaleki. Mogłam postać.
- Nie marudź. To dla dobra Dylana. – usiadł obok mnie, na oparciu. – Jak tam?
- Bywało lepiej, a tam? – oparłam głowę o jego ramię.
- Tak samo. Pewnie i tak dzisiaj nie zagram, ale to nawet dobrze. Przynajmniej nie zepsuje chłopakom meczu. – spuścił głowę.
- Crisitan, przestać się obwiniać. Sama chciała wyjechać. Nikt jej nie zmuszał. Znowu uciekła, może taka już jest. No już, uśmiechnij się. – szturchnęłam go, a ten lekko się uśmiechnął do mnie i pocałował mnie w czubek głowy.
- Dzięki siostra. – wstał i rzucił się na kanapę pomiędzy Alvesa i Fabregasa, a ci zaczęli okładać go poduszkami. Pokręciłam głową ze śmiechem. Jak dzieci.
- Co cie tak bawi skarbie? – usłyszałam tuż przy uchu głos narzeczonego.
- Twoi koledzy. – skradłam mu szybkiego buziaka. – Stresujesz się?
- Oczywiście, ale tym, że cie tu zostawiam. Choć meczem również. Chce się dobrze zaprezentować przed moim odejściem. – westchnęłam.
- Victor, przestań. Nie odejdziesz, zostajesz i kropka. Nawet nie zaczynaj tego tematu. – chciał coś powiedzieć, ale ponownie go pocałowałam i tym sposobem skutecznie go uciszyłam.
- Każda obrona bramki będzie dedykowana dla ciebie i Dylana. – pogładził mnie po policzku.
- Dobra zakochańce, my się musimy zbierać na mecz. – powiedział Pique i puścił do mnie oczko. – Trzymaj się Ana.
- Ciebie to się też tyczy Valdes! – zawołał Messi. – Trzymaj kciuki. – dodał uśmiechając się do mnie i wyszedł z resztą. Każdy z nich pożegnał się ze mną buziakiem w policzek, a Vic czule mnie pocałował. Zostałam sama.

***

Siedziałam przed telewizorem, gdzie pokazywali już nasz sławny stadion. W rękach trzymałam kubek z ciepłą herbatą. Mały kopał jak najęty. Może chce już pograć z wujkami, kto wie. Usłyszałam dzwonek do drzwi, który szczerze mnie zaskoczył. Podniosłam się, odkładając kubek i podeszłam do drzwi. Za nimi stał uśmiechnięty Villa.
- Cześć David. – powiedziałam ucieszona i go uściskałam. Pocałował mnie w oba policzki i również przytulił.
- Ana, ale ty ślicznie wyglądasz. Ciąża ci służy. – wyszczerzył się i usiedliśmy na sofie.
- Dziękuje. Napijesz się czegoś? – ten wyjął z toby, której nie zauważyłam, dwa piwa i jakieś przekąski. – Zawsze przygotowany. Dlaczego nie jesteś na Camp Nou?
- Bo chciałem dotrzymać ci towarzystwa. Wiedziałem, że wszyscy tam będą, a ty nie możesz. – oparłam głowę o jego ramię, a ten mnie przytulił.
- Jesteś kochany. – powiedziałam cicho, a komentator właśnie ogłosił początek meczu.

***

Rozgrywka skończyła się wygraną naszych Katalończyków. Wynik 4:0 bardzo mnie ucieszył. Z resztą nie tylko mnie. Czułam, że Vic nie wróci dzisiaj do domu, bo pójdą gdzieś świętować. Trzy gole, czyli sławnego hat-tricka zdobył Leo, a czwarty należał do Pique. Mój narzeczony świetnie bronił i nie przepuścił ani jednej piłki. Nawet podczas rzutu karnego przeciwników. Siedzieliśmy ucieszeni z Villą i opijaliśmy zwycięstwo. Ja oczywiście herbatą, a on Estrellą.

czwartek, 12 września 2013

Rozdział XXVI.

Ana:

Niewiele pamiętam z drogi, jaką przebyliśmy do szpitala. Ból zamazywał wszystko. Ból i paniczny strach, że stracę moje maleństwo. Gdy tylko weszliśmy czekał już na nas Luca. Zostałam położona na sali. Podali mi leki i podłączyli kroplówkę. Victor cały czas trzymał mnie za rękę.
- Ana, teraz skup się na mnie. Dziecko chce się już urodzić, ale my nie możemy do tego dopuścić. Zostaje nam jedno wyjście. Pozycja Trendelenburga. – widząc moje nierozumiejące spojrzenie kontynuował. – Musimy położyć cie tak, żeby twoja głowa, klatka piersiowa i tułów znajdowały się poniżej poziomu nóg. Rozumiesz? – kiwnęłam głową zaciskając zęby przy kolejnym skurczu.
- Jak długo będzie musiała tak leżeć? – zapytał Vic.
- Minimum dwa, trzy tygodnie. Zobaczymy czy skurcze ustaną. Ale teraz musicie zdecydować, bo czas leci.
- Zgadzam się. Tylko ratuj mojego synka. – powiedziałam z trudem, ze łzami w oczach. Ustawili łóżko w odpowiedniej pozycji. Czułam jak krew napływa mi do głowy, ale zignorowałam to. Ważniejsze było życie mojego maleństwa. Po godzinie skurcze ustały, a ja odetchnęłam z ulgą.
- Jak się czujesz kochanie? – mój narzeczony bardzo się troszczył. Widać, że przejmował się tak samo jak ja.
- Bywało lepiej, ale ważne, że z naszym dzieckiem wszystko okej.
- Myślę, że powinniśmy wybrać mu imię. – mile mnie zaskoczył tą propozycją. Spojrzałam na blondyna z uśmiechem. – Twoja propozycja?
- Dylan. – wyszczerzył się.
- Nie uwierzysz, ale myślałem o tym samym imieniu. – pocałował mnie delikatnie, a potem to samo zrobił mojemu brzuchowi. – Nasz mały Dylanek.

***

Cesc:

Widząc jak Agnieszka potraktowała Anę miałem ochotę zrobić jej krzywdę. Jeśli Ana straci dziecko to będzie tylko i wyłącznie wina Polki. Chciałem pojechać do szpitala, ale Daniella zostawiła mi Lię i gdzieś poszła. Nie powinienem zabierać małej w takie miejsca, bo to niebezpieczne dla małych dzieci, ale muszę wiedzieć, co z nią. Ubrałem małą i spacerem poszedłem do szpitala. Będąc na miejscu czułem narastający niepokój. Przed szpitalem zobaczyłem parę aut kolegów z drużyny. Na korytarzu spotkałem Carlesa, z jakąś dziewczyną. Właśnie pytał pielęgniarki, gdzie jest Ana. Później udaliśmy się do wskazanego pomieszczenia. Widząc, w jakiej pozycji dziewczyna musi leżeć, zacząłem jej współczuć.

Carles:

Postanowiłem w końcu przedstawić Vanessę siostrze. To, że ukrywałem nasz związek już jest dość nie fair w stosunku do Any. Ona mówi mi o wszystkim, a ja ukrywam tak ważną rzecz. Zabrałem ukochaną do szpitala. Musiałem wiedzieć czy z moją hermanitą wszystko w porządku. Leżała na łóżku, które było obniżone tak, że leżała głową w dół.
- Siostrzyczko. – podszedłem do niej i ucałowałem ją w czoło. – Jak się czujesz? Co z maluchem? – Victor siedział i trzymał ją za rękę. Przejął się chłopak tym wszystkim. Cieszę się, że Ana trafiła wreszcie na porządnego mężczyznę.
- Bywało lepiej, ale nie narzekam, bo naszemu Dylanowi nic nie jest. – uśmiechnęła się i spojrzała na Valdesa, a ten odwzajemnił uśmiech.
- Dylan? Bardzo ładne imię. Będzie do niego pasować jak ulał. – dopiero teraz przypomniałem sobie o blondynce stojącej w drzwiach. – Ana, Victor, chciałem wam kogoś przedstawić. – wskazałem ręką moją ukochaną, a ta podeszła bliżej. – Oto Vanessa Lorenzo, moja narzeczona. – spojrzeli zdziwieni najpierw na mnie, a potem na Van. – Kochanie, to moja siostra Ana i jej narzeczony Victor.
- Narzeczona? – moja siostra była w głębokim szoku i patrzyła na mnie z niedowierzaniem. – I ja nic o niej nie wiem? No wiesz, co hermanito. – uśmiechnęła się do blondynki. – Miło mi cię poznać Vanesso.
- Mi również. – powiedział Victor i uścisnęli sobie ręce. Złość minęła u hermanity bardzo szybko. Zaczęła wypytywać gdzie się poznaliśmy, ile jesteśmy razem i jak się oświadczyłem. Moja narzeczona odpowiadała jej z uśmiechem siedząc koło łóżka. Postanowiliśmy z Victorem na korytarz i pozwolić dziewczyną lepiej się poznać. Na jednym z plastikowych krzeseł siedział Cesc. Na rekach miał śpiącą Lię.
- Długo tak tu siedzisz? – zapytał zaskoczony Valdes starając się nie mówić za głośno, żeby nie obudzić małej.
- Od kiedy Carlito przyszedł.
- Mogłeś wejść.
- Chciałem, ale Lia zasnęła.
- To ja ją wezmę, a ty idź. – powiedział bramkarz i wyciągnął ręce. Fabregas chwilę się wahał, ale wstał i podał małą blondynowi. Ten przytulił ją i usiadł na miejscu zajmowanym wcześniej przez czarnowłosego.
- Dzięki. – Valdes tylko kiwnął głową. Kiedy zniknął w sali Any, Victor zmarkotniał.
- Co się dzieje? – wiedziałem, że nie wyszedł tu bez przyczyny.
- Mimo, że zagrożenie minęło, ja nadal się o nich boje. O Anę i Dylana. Luca powiedział, że mimo tej pozycji i leków, dziecko może się urodzić przedwcześnie. Jeśli się tak stanie to nie przeżyje. Nie zniósłbym tego, a Ana straciłabym chęci do życia. Zostały trzy miesiące. Mały musi tyle wytrzymać..
- Wszystko będzie dobrze. Nawet, jeśli nie uda się Anie donosić ciąży to wasz synek pokazał jak silny jest. Moja siostra też do słabych nie należy. Poradzą sobie. Teraz najważniejsze jest, żeby Ana się nie stresowała i dużo odpoczywała.
- Gdybym dorwał teraz Agnieszkę. – zdenerwował się, choć nadal mówiliśmy ściszonymi głosami.
- Chłopaki jej szukali, ale podobno spakowała się i ślad po niej zaginął. Nawet Tomek i Luz nie wiedzą gdzie jest.
- Może Ramos się orientuje?
- Dzwoniłem i mówił, że nie kontaktowała się z nim przez ostatnie dni. – ciekawy byłem gdzie ta Polka się podziewa.

Cesc:

Uśmiech Any sprawił, że od razu przestałem się zamartwiać. Boże, jak ja uwielbiam ten uśmiech. Te roziskrzone spojrzenie granatowych tęczówek i miękkie, czarne włosy. Jej dotyk, głos i perfumy. Nie, nie potrafię. Nie potrafię zachowywać się jak przyjaciel. Dlaczego, więc cały czas próbuje? Bo nie wyobrażam sobie dnia, w którym jej nie zobaczę. Bo ona sprawia, że każda godzina, minuta, sekunda stają się lepsze. Dzięki niej jestem lepszym człowiekiem. Dojrzałem i wszystko sobie poukładałem. Szkoda tylko, że na to wszystko jest już za późno.

sobota, 31 sierpnia 2013

Rozdział XXV.

Ana:

Był piękny lipcowy poranek, a ja właśnie wyszłam do ogrodu i usadowiłam się na jednym z leżaków. To już połowa piątego miesiąca ciąży. Mały daje się we znaki. Kopie jakby już chciał zagrać z wujkami jakiś mecz. Na szczęście minęły już nieprzyjemne aspekty takie jak nudności. Niestety doszły inne. Musiałam meldować się u Angelo, co dwa tygodnie, aby sprawdzić czy wszystko jest w porządku. Stresował się ta ciążą bardziej niż ja. Nie można jednak powiedzieć, że byłam spokojna i opanowana. Mój synek jest zagrożony, dlatego całymi dniami przesiaduje w domu i zanudzam się na śmierć. Dla niego jestem w stanie zrobić wszystko. Właśnie dopijałam resztę soku, który miałam w szklance, gdy poczułam usta na moich policzku.
- Witaj kochanie. – powiedział Victor i kucnął obok mnie. – Jak się dzisiaj czujecie? – pogładził dłonią mój, już coraz większy, brzuch.
- Dzisiaj jakoś tak słabo. Choć mały kopie równie mocno, co zwykle. – uśmiechnęłam się, a bramkarz się zaśmiał.
- Coś cie boli? Wezwać Lucę? – zmartwił się.
- Nie, wszystko w porządku. Po prostu gorszy dzień. Jak tam na budowie? – robotnicy, którzy zajmowali się budową naszego domu, co chwilę dzwonili do Vica. Zazwyczaj z pytaniami lub wątpliwościami.
- Na szczęście bez problemów. Może miałabyś ochotę wyjść z domu? Shakira dzwoniła i razem z Pique zapraszają na urodziny Milana. Pomyślałem, że trochę rozrywki się wam przyda. – jakiego ja mam kochanego narzeczonego.
- Jesteś kochany. Już nie mogę patrzeć na ten dom. Ale nic się nie stanie dziecku?
- Rozmawiałem z Angelo i zgodził się bez problemu. Zaopiekuje się tobą i małym, obiecuje. – pocałował mnie, a potem wstał. – Idziesz? Pomogę ci się przygotować. – na jego ustach pojawił się huncwocki uśmiech.

***

Jak na złość nie miałam żadnej sukienki, w którą bym się zmieściła. Siedziałam zdołowana na łóżku, w sypialni. Odechciało mi się gdziekolwiek wychodzić. Muszę pogadać z Victorem o przełożeniu ślubu na po porodzie. Bo z moim ciałem nie znajdę sukienki ślubnej, która by na mnie pasowała. Przez natłok hormonów zachciało mi się płakać.
- Ana, co się stało? – zatroskany Vic pojawił się przy mnie.
- Nie mam, w co się ubrać. Wszystko jest na mnie za ciasne. – westchnęłam.
- Kochanie, jesteś piękna cokolwiek założysz lub i nie założysz. Ubierzesz jedną z moich koszulek i spodenki. – chciałam zaprotestować, ale czule mnie pocałował i tym uciszył mnie na dobre.

***

Na pierwszych urodzinach Milana nie zabrakło nikogo. Dom moich przyjaciół pękał w szwach od rodziny i przyjaciół. Pojawili się rodzice Gerarda i Shaki oraz cała drużyna Barcy. Zabrakło jedynie Tito Vilanowy. Mój narzeczony wspominał coś o pogorszeniu się stanu zdrowia trenera. Niedobrze. Gdy weszliśmy od razu dopadła do mnie moja przyjaciółka.
- Kochanie, wyglądasz kwitnąco! – uściskała mnie i pocałowała w oba policzki. – Victor! – tak samo przywitała mojego ukochanego. – Jak się czujesz Ana? Z małym w porządku?
- Witaj Shak. – uśmiechnęłam się. – Wszystko okej, mały zdrowy. Tylko hormony szaleją. – pokiwała głową ze zrozumieniem.
- Znam ten ból. Ale najlepsze będzie, kiedy urodzisz. Te uczucie, kiedy trzymasz swoje dziecko w ramionach. Ahh.. – podszedł do nas mąż piosenkarki z ich synkiem na rękach.
- Ale ty urosłeś maluchu mój. – powiedziałam biorąc mojego chrześniaka na ręce. – Pamiętasz jeszcze ciocię? – ten zaśmiał się i przytulił do mnie.
- Ciocia Ana! – powiedział, a ja się rozpromieniłam.
- Wszystkiego Najlepszego Milanku mój kochany. – pocałowałam go w czoło i oddałam w ramiona Vica, który przytulił go mocno, a potem zaczął delikatnie go podrzucać. Mały śmiał się rozkosznie. Tak dobrze wyglądał z dzieckiem. Oczami wyobraźni widziałam go z naszym synkiem na rękach. Koło nas przeszedł Tello i Merche. Trzymali się za ręce. Lekko zaskoczona spojrzałam na przyjaciela, a potem koleżankę. A co z Agą? Postanowiłam jej poszukać. Po drodze witałam się z każdym i odpowiadałam na pytania o ciążę i moje samopoczucie oraz dziękowałam za gratulacje. Wreszcie ją wypatrzyłam. Siedziała sama na bujanej, drewnianej ławce na obrzeżach ogrodu. Wyglądała na zagubioną i przybitą.
- Hej Aga. – uniosła głowę. – Mogę do ciebie dołączyć? – kiwnęła tylko głową, więc usiadłam. Poczułam kopnięcie. – Domyślam się, że twój stan spowodowany jest kłótnią z Cristianem.
- Tak. Przed chwilą rozmawialiśmy o ile można nazwać to rozmową. Pokłóciliśmy się, a potem odszedł ze swoją nową dziewczyną. – w jej głosie wyczułam sarkazm. – A Ramos wyjechał, bo ja nie potrafiłam przetrawić informacji, które mi podał. A wiesz, przez co to wszystko? Przez ciebie. – wstała i spojrzała na mnie oskarżycielsko. Była zła. Źle mi się z nią rozmawiało na siedząco, więc też podniosłam się z ławki.
- Przeze mnie? Dlaczego? – starałam się mówić spokojnym tonem.
- Wtrącasz się we wszystko! Przez twój wypadek zjawiła się Merche i odebrała mi Tello. Do tego byłaś z Ramosem i go w sobie rozkochałaś! Kto wie, może to dziecko, które nosisz wcale nie jest Victora tylko na przykład Cesca! Pilnuj swoich spraw i daj mi święty spokój! – była wściekła, a mnie zabolały jej słowa. Do tego między wierszami nazwała mnie dziwką. – Domyślam się, że to ty kazałaś mu ze mną zerwać, prawda? Dziękuje ci bardzo! – z jej oczu ciekły łzy, a ona cała trzęsła się ze złości.
- Dlaczego nie spojrzysz na to, co sama zrobiłaś tylko obwiniasz mnie? To ty chciałaś, żebym przedstawiła cie Sergio. Poza tym, gdyby nie ja to nie wróciłabyś do Cristiana, bo wyjeżdżając do Polski zachowałaś się okropnie. Nie możesz obwiniać mnie o całe zło tego świata. – nie krzyczałam. Mówiłam już nie tak spokojnie jak na początku, ale starałam się nie podnosić głosu.
- No pewnie, przecież ty jesteś święta i nic nie zrobiłaś! Wiesz co?! Pieprz się Ana! – wrzasnęła i uciekła. Wbiegła do domu przepychając się między ludźmi. Poczułam ból i syknęłam zginając się wpół. Nie maleństwo, tylko nie to. Kolejny skurcz.
- Ana! Co jest? – koło mnie znalazł się zdenerwowany Carles. – Zawołajcie Victora! – krzyknął do stojących w pobliżu Villi i Daniego. Zaczęłam szybciej oddychać, a skurcze były coraz częstsze. Nie wiem, kiedy zjawił się Victor. Wziął mnie na ręce i szybko zaniósł do auta. Jeśli to jest to, co myślę to zaraz się rozpłaczę. Przecież nie mogę urodzić, nie teraz.

wtorek, 27 sierpnia 2013

Rozdział XXIV.

Ana:

- Powinieneś częściej wyjeżdżać. Jesteś jeszcze lepszym kochankiem niż byłeś, o ile to w ogóle możliwe. – zaśmiałam się wtulając policzek w nagi tors mojego narzeczonego.
- Ty za każdym razem jesteś lepsza niż poprzednio. A przy tej ciąży pobijasz sama siebie. – gładził delikatnie moje plecy. – Jestem bardziej zmęczony niż po treningu przed zawodami. – roześmiał się. – Jak dla mnie takie dni jak dziś mogą być, co dzień. – pocałował mnie w czubek głowy.
- Lepiej przemyśl swoje życzenia. Przy moich hormonach jest bardzo niezaspokojona i szybko mogę cie zamęczyć. – pocałowałam go. – Chcesz tego? – zapytałam kokieteryjnie. Odpowiedział mi tylko pomruk zadowolenia i namiętny pocałunek na moich ustach.

***

Kolejne dni upływały nam na cieszeniu się sobą i planowaniu ślubu, którego termin ustaliliśmy na 24 sierpnia. Czyli za niecałe dwa miesiące. Nasz synek rozwijał się prawidłowo, dom się budował. U nas wszystko było słodko, cudnie i pięknie. Jednak chyba tylko u nas. Widząc jak ostatnio kiepsko jest z Tello postanowiłam zaprosić go na kawę i z nim pogadać. Usiadłam wygodnie na kanapie, a on obok mnie stawiając przed nami dwa kubki. Dla mnie herbata z cytryną, dla niego czarna kawa. Przyjaciel wyglądał jakby miał parę ciężkich nocy za sobą. Podkrążone oczy, blada cera. Oparł się o mebel i westchnął.
- Co się dzieje? – znam go na tyle, że bez tego wzdychania i całej reszty wiem, ze cos jest nie tak. – Zgaduje, że chodzi o ciebie, Agę i Merche, a no i Ramosa. – spojrzał na mnie.
-Tak, o nasz czworokącik. – powiedział ironicznie. – Powinnaś zostać wróżką. – dodał z sarkazmem.
- Oh Tello, ogarnij się. Czy ty nie widzisz, do czego doprowadza ta sytuacja? Rozmawiałam z Agą jakiś czas temu. Poradzę ci to samo, co jej. – zrobił zaskoczony wyraz twarzy. – Moim zdaniem, waszego związku de facto już nie ma. Ty więcej czasu spędzasz ze swoją przyjaciółką niż z Polką, a Agnieszka z Ramosem. Powinniście to zakończyć, bo tylko nawzajem się ranicie. – zobaczyłam ból na jego twarzy. Zakrył twarz dłońmi. Pogładził go po plecach.
- Ja i Merche? Naprawdę myślałaś, że coś nas łączy? – spojrzał na mnie. – Ona pomagała mi pokazać, co naprawdę czuje Aga. Poprosiłem ją o przysługę i przed Agnieszką udawaliśmy, że ze sobą flirtujemy i w ogóle. – parsknął. – Liczyłem na to, ze będzie zazdrosna. Owszem, była. Ale nie tylko o mnie. – upił parę łyków kawy. Ja swój kubek trzymałam w dłoniach ogrzewając sobie ręce. – Ana, ja ją kocham. – w jego głosie słychać było ból. – Kocham tak mocno, że kiedy myślę o niej w ramionach innego to mam ochotę umrzeć. Nie potrafię jej zostawić, powiedzieć koniec, bo nie chce tego robić. Za bardzo mi na niej zależy. Nie mogę jednak zmuszać jej do związku czy miłości. – był załamany, ręce lekko mu się trzęsły. Rzadko go takiego widuje. Stara się nie pokazywać swoich emocji. Odłożyłam herbatę i mocno go przytuliłam. Wtulił się we mnie bez słowa. Trwaliśmy tak przez dłuższą chwilę. W końcu odsunął się.
- Dziękuje. Była mi potrzebna taka rozmowa, a wiedziałem, że ty zrozumiesz. – spojrzał na mój brzuch i na jego twarzy po raz pierwszy dzisiejszego dnia zagościł uśmiech. – Widzę, że nasz mały piłkarz rośnie jak na drożdżach. Pewnie daje popalić, co?
- Czasami i owszem. – uśmiechnęłam się. – Teraz tylko, jego wujek musi poukładać swoje sprawy i wszyscy będą szczęśliwi. – musnął ustami moje czoło i wyszedł. Nawet nie musiałam pytać gdzie szedł, wiedziałam.

***

Merche:

- Ja i Merche? Naprawdę myślałaś, że coś nas łączy? Ona pomagała mi pokazać, co naprawdę czuje Aga. Poprosiłem ją o przysługę i przed Agnieszką udawaliśmy, że ze sobą flirtujemy i w ogóle. – parsknął Cristian. Więcej nie potrzebowałam. Wyszłam zamykając cicho drzwi. Wpadłam zobaczyć jak czuje się Ana i przez przypadek podsłuchałam właśnie ten fragment ich rozmowy. Do oczu napłynęły mi łzy, ale szybko się ich pozbyłam. Owszem, zabolało mnie to, co powiedział, bo jest tak ślepo zakochany w tym rudzielcu, że nie zauważył moich uczuć. Ile on ją zna, parę miesięcy? Mnie zna całe swoje życie. Jak mogłam pomyśleć, że coś może z tego być? Siedząc na schodach, przed frontowymi drzwiami, nie zauważyłam wychodzącego chłopaka. Przysiadł obok, tak, że stykaliśmy się ramionami. Przeszedł mnie przyjemny dreszcz.
- Co tutaj robisz? – zapytał łagodnie. – Myślałem, że widzimy się wieczorem.
- Też tak myślałam, ale jak widać ty masz inne plany. – wstałam rozgniewana i ruszyłam w stronę furtki.
- O czym ty mówisz? Hej, zaczekaj! – złapał mnie za łokieć i obrócił w swoją stronę. – Słyszałaś na naszą rozmowę. Merche, wiesz, że to nie tak.
- A jak? Dla ciebie obraz nas, jako pary cie śmieszy. Nic więcej nie ma tu do powiedzenia. – chciałam mu się wyrwać, ale trzymał mnie mocno. Zbliżył się do mnie.
- To nie tak, że śmieszy. Po prostu, nigdy nie myślałem o tobie w ten sposób. Nie wiem czy potrafiłbym patrzeć na ciebie jak na moją ukochaną. Może pomożesz mi się przekonać? – to mówiąc pocałował mnie. Czule i nieśpiesznie. Zamarłam nie wiedząc, co robić. Po chwili odwzajemniłam pocałunek obejmując go za szyję. Czułam się jakby spełniał się jeden z moich snów.

***

Ana:

Po rozmowie z Crisitanem postanowiłam zaczerpnąć świeżego powietrza. Otworzyłam drzwi wejściowe i zamarłam. Tello i Merche stali spleceni w namiętnym uścisku. Całowali się. Uśmiechnęłam się tylko i zamknęłam cicho drzwi. Zawsze najbardziej zależało mi na szczęściu przyjaciela.

Ramos:

Siedziałem trzymając Agnieszkę w ramionach. Oglądaliśmy fale morskie siedząc na kocu, na plaży. Wiatr wiał niemiłosiernie zagłuszając wszystko. W końcu ustał i dziewczyna postanowiła to wykorzystać.
- Sergio, możemy pogadać? Jedna sprawa nie daje mi żyć już od jakiegoś czasu. – spojrzałem na nią zaciekawiony.
- Słucham cie ruda. – wyszczerzyłem się wiedząc jak ona nie cierpi jak się tak do niej mówi. Oczywiście zarobiłem kuksańca w bok i reprymendę w oczach.
- Dlaczego nie jesteś już z Aną? Dlaczego wam nie wyszło? – zbiła mnie z tropu tym pytaniem. Skąd wiedziała? Czarnowłosa musiała jej powiedzieć. Niedobrze.
- Czy to ważne? Nie jesteśmy razem i tyle.
- Dla mnie ważne. – uparta dziewczyna. Nie chciałem rozpamiętywać tego, co było szczególnie, jeśli w jakiś sposób było to dla mnie bolesne. Wiedziałem jednak, że nie da mi spokoju.
- No, więc... Poznaliśmy się dzięki Ikerowi i nie będę mówił, przy jakiej okazji to było. Od razu mi się spodobała. W końcu, to mój typ. Nie odrzucił mnie nawet fakt, że jest siostrą gracza Barcelony, bo lubię i szanuje Carlesa. Po paru randkach coś zaiskrzyło i zostaliśmy parą. Nie trwało to jednak długo, bo Ana nie chciała długiego związku. To znaczy chciała, ale uważała, że ja nie będę wstanie jej tego zapewnić. – zatrzymałem się na chwilę i westchnąłem. – Myśląc o tym teraz, to miała rację. Byłem i nadal jestem typem podrywacza. Bywam w krótkich związkach, bo nie potrzebuje dłuższych i poważniejszych. Mimo to w tamtym momencie ona się myliła. – wpatrywała się we mnie z dziwną mieszaniną uczuć na twarzy. – Dla niej byłem w stanie porzucić mój styl życia. Ba, chciałem tego. Chciałem poważnego związku z Aną. Gdybym jej to wtedy powiedział to może wyglądałoby to inaczej. – wzruszyłem ramionami starając się nie pokazać jak wewnętrznie to przeżywam. – Po rozstaniu zostaliśmy dobrymi przyjaciółmi. Dużo o niej wiem, a ona wie o mnie wszystko. – lekko się uśmiechnąłem. – Czy to już wszystkie pytania? Bo widzę, że chyba masz dość na dzisiaj.

***

Z góry przepraszam za jakość rozdziału, ale był on przypływem weny spowodowanej kiepskim samopoczuciem. W każdym razie z dedykacją dla Merche;* Mam nadzieje, że choć trochę się spodoba.