sobota, 28 grudnia 2013

Rozdział 6.

Bez zbędnych komentarzy zapraszam na rozdział. Mam nadzieje, że choć trochę wam się spodoba.

***

Ana:

Rodzice Victora bardzo się wystraszyli, gdy zobaczyli swojego syna. Myśleli, że ktoś go napadł. Wymyśliłam bajeczkę o tym, że pomógł kobiecie, którą ktoś chciał okraść. Wiedziałam jednak, że nie do końca w to uwierzyli. Gratulowali nam, pytali o termin ślubu. Kiedy wyszli, przestaliśmy udawać zgodną parę bez problemów. Zabrałam małego na górę i ułożyłam go do snu. Dochodziła siedemnasta. Gdy malec zasnął, zeszłam na dół i usiadłam na jednym z ogrodowych krzeseł. Elektroniczną nianię postawiłam na stoliku i przymknęłam oczy. Wiedziałam, że muszę z nim porozmawiać. Pojawił się po chwili i usiadł obok mnie. Czułam zapach jego perfum i ciepło jego ciała. Chciałam znowu poczuć się bezpiecznie zatopiona w jego silnych, umięśnionych ramionach. Nic nie mówił. Nawet się nie ruszał. Czekał na to, co zrobię, jak się zachowam. Nie naciskał. Nie nalegał. Otworzyłam oczy i zerknęłam na niego. Siedział z twarzą ukrytą w dłoniach. Widząc go w takim stanie serce mi się krajało. Wyciągnęłam rękę i położyłam na jego plecach. Podniósł głowę i spojrzał na mnie zamglonym spojrzeniem.
- Ana, ja naprawdę nie chciałem.. Nie wiedziałem, że to ty.. Nie panowałem nad sobą, byłem wściekły, bo Fabregas znowu chce mi cie odebrać. Nie mogę cie stracić. Za bardzo cie kocham.. – w oczach miał łzy i ból. Nie potrafiłam być na niego zła. Dla niego największą karą była sama świadomość tego, co zrobił.
- Victor, ja nigdzie się nie wybieram. Kocham cie i to twoją żoną chcę zostać. Przepraszam, że odwzajemniłam ten pocałunek. Wiem, że celowo i na trzeźwo nigdy byś tego nie zrobił. – wstałam i usiadłam mu na kolanach okrakiem wpatrując się w jego cudowne oczy. – Jestem tylko twoja. Nie zapominaj o tym. – to mówiąc musnęłam jego usta. Delikatnie mnie pocałował. Jedną ręką objął mnie w talii, a drugą położył na moich plecach. Wszystko robił tak czule i z taką delikatnością jakby się bał, że zaraz się stłucze jak porcelanowa lalka. Odsunęłam się od niego, łapiąc oddech i zaczęłam całować każdy skrawek jego posiniaczonej twarzy. Kiedy skończyłam, on zrobił podobnie z moją twarzą. Potem przytuliłam się do niego i położyłam głowę na jego torsie. Czas stanął w miejscu i ta chwila była tylko nasza. Wiedziałam, że to za mało by zniszczyć miłość, która jest między nami. Chyba jeszcze nigdy nie kochałam kogoś tak bardzo jak Victora. Dla niego wiele mogłabym poświęcić i stracić. On jest miłością mojego życia i wierzę, że pokonamy każdą przeszkodę. Obym tylko się nie przeliczyła. Nie wiem, kiedy, zasnęłam, bezpieczna w jego ramionach. Obudziłam się szczęśliwa, że nie śnił mi się jeden ze stałych koszmarów. Przy nim nic złego mi się nie śniło. Spojrzałam na niego i uśmiechnęłam się. Był taki słodki, kiedy spał. Nie miałam ochoty się ruszyć, a tym bardziej go budzić, ale w pokoju rozdzwonił się telefon. Podniosłam się i chciałam wstać, lecz nieskutecznie, gdyż mój narzeczony objął mnie w talii i otworzył oczy.
- A ty gdzie się wybierasz? – wymruczał opierając głowę na moim ramieniu.
- Chciałam odebrać telefon. Może to coś ważnego.
- Ten ktoś może poczekać. – to mówiąc musnął moje usta i przyciągnął mnie do siebie. Pocałowałam go i jakoś udało mi się wyswobodzić z jego objęć. Szybko podeszłam do stołu, na którym leżała moja komórka i odebrałam w ostatniej chwili. Dzwonił Jose. W firmie były jakieś problemy i musiałam jak najszybciej przyjechać. Westchnęłam i po skończonej rozmowie schowałam telefon do kieszeni. Wróciłam do ogrodu, gdzie Victor nadal siedział w tej samej pozycji, co przedtem.
- Kochanie, zostaniesz z małym? Jakieś kłopoty w pracy i muszę tam jechać.
- Czy to konieczne? Dopiero od wczoraj jesteś w domu. – wstał i przytulił mnie.
- To coś poważnego, a w końcu jestem szefową. Postaram się wrócić jak najszybciej. – spojrzałam na niego. – Poradzisz sobie z dzieckiem? Mleko dla niego masz w butelce, na blacie.
- Spokojnie, damy sobie z Dylanem świetnie rade. – musnął ustami moje czoło. – Uważaj na siebie.

***


Weszłam do siedziby mojej firmy, ubrana dość elegancko i otwarłam drzwi prowadzące do sali konferencyjnej, gdzie było dość głośno. Siedzieli tam wszyscy członkowie mojego zarządu i Jose. Byli podenerwowani i o coś zawzięcie się kłócili. Co się dzieje? Ostatnio zaniedbała interesy, ale tyle się działo, że nie miałam do tego głowy.
- Dzień dobry panowie. Co się dzieje? – zapytałam, siadając na swoim miejscu, u szczytu stołu. Spojrzeli na mnie i natychmiast zapadła cisza. Mimo, że większość z nich była ode mnie starsza, to darzyli mnie szacunkiem.
- Mamy problem szefowo. Konkurencja chce nas doprowadzić do ruiny. – odezwał się Martinez. Był zdenerwowany, co jest u niego rzadkością.
- To znaczy? Co takiego zrobili?
- Rozpowiadają naszym klientom, że jesteśmy na skraju bankructwa, zawyżamy ceny i źle wykonujemy projekty. Większość ludzi w to uwierzyła. Do tego jakiś jegomość chce się z Toba widzieć. Domyślam się, że nie będzie to towarzyskie spotkanie.
- Jest tutaj? – spojrzałam na resztę moich pracowników. – Nie bójcie się, nie pozwolę, żebyście zostali na lodzie.
- Czeka w twoim gabinecie. – kiwnęłam głową i podniosłam się. – To wszystko panowie. Zajmę się naszym kłopotami, a wy możecie wrócić do domu. Należy się wam odpoczynek. – wszyscy zaczęli wstawać i rozchodzić się, każdy w swoją stronę. Przeszłam do swojego gabinetu i otwarłam drzwi. Przy moim biurku siedział bardzo młody mężczyzna. Zaskoczyło mnie to, bo spodziewałam się kogoś starszego.
- Witam panią. Kiedy mogę spodziewać się szefa? – zapytał, a ja podałam mu rękę i usiadłam na swoim miejscu.
- Rozmawia pan z nim. W czym mogę pomóc? – zatkało go. Usiadł i wpatrywał się we mnie przez chwilę, lecz po chwili zreflektował się i uśmiechnął.
- Przepraszam. Myślałem, że to będzie ktoś..
- Starszy?
- Mniej więcej. – oboje się zaśmialiśmy. – Ana Puyol?
- Tak, a pan?
- Tyler Montgomery.
- Mało hiszpańskie nazwisko.
- Nie jestem Hiszpanem. Mieszkam w Barcelonie od niedawna. Ale przejdźmy może do tematu naszego spotkania. Reprezentuje dużą firmę, która chciałaby wykupić pani firmę. Proponujemy bardzo atrakcyjne warunki. – podniosłam się.
- Niestety, ale nie jestem zainteresowana. Jeśli tylko tego pan chciał to zapraszam do wyjścia.
- Nie dałaś mi dokończyć, ja.. – także wstał.
- A od kiedy jesteśmy na ty? Nie ma tematu. Nie odsprzedam mojej firmy. Do widzenia panie Montgomery. – to mówiąc otwarłam drzwi czekając, aż wyjdzie.
- Do zobaczenia, pani Puyol. – powiedział z czarującym uśmiechem i wyszedł. Usiadłam na brzegu biurka i zakryłam twarz dłońmi. Wiedziałam, że ostatnio mieliśmy pod górkę, ale nie wiedziałam, że aż tak. Pieniądze firmy dałam Tomkowi na okup, a reszta poszła na dwie nieudane inwestycje. Spojrzałam na papiery, które zostawił mi przyjaciel. Kolosalne długi, a zaraz nie będziemy mieli, za co opłacić pracowników. Klienci przeszli do konkurencji, a nowych nie przybywa. Co ja mam teraz zrobić? Usłyszałam pukanie, a po chwili w progu pojawił się Jose.
- Widzę, że już o wszystkim wiesz. – usiadł obok mnie. – Sytuacja nie wygląda za dobrze. Czego chciał ten koleś?
- Wykupić nas. Odprawiłam go z kwitkiem, ale coś czuję, że tak łatwo się nie podda. – objął mnie ramieniem, a ja oparłam się o niego. – Co my teraz zrobimy?
- Może ten wykup to nie taki zły pomysł? – spojrzałam na niego zdziwiona. – Musisz myśleć o pracownikach. Każdy musi z czegoś żyć.
- Zastanowię się, a teraz wybacz, ale zostawiłam Victora samego z Dylanem. – ten tylko kiwnął głową. – Zadzwonię jak tylko coś postanowię. Pozdrów rodzinkę. – to mówiąc zabrałam wszystkie papiery i torebkę, po czym wyszłam. Jak jedno się układa to drugie psuje.

***

Wróciłam do domu podłamana i bez sił na cokolwiek. Słysząc jednak śmiech moich dwóch ukochanych mężczyzn od razu się uśmiechnęłam i weszłam do salonu. Victor siedział z małym na rękach i delikatnie go podnosił robiąc mu przysłowiowy samolot. Mały śmiał się, a raczej próbował po swojemu pokazać jak mu się ta zabawa podoba.
- Moje dwie miłości. Tęskniłam za wami. – to mówiąc czule pocałowałam narzeczonego, a potem wzięłam od niego synka i przytuliłam do piersi, całując jego malutką główkę.
- A my za tobą. – bramkarz odwzajemnił pocałunek i objął mnie od tyłu w talii. – I to nawet bardzo. Pożar w firmie ugaszony?
- Niestety nie. Jest gorzej niż myślałam. Znowu coś się psuje.
- Wszystko się ułoży, zobaczysz. – musnął ustami mój kark, a mnie przeszły ciarki. To jeden z moich czułych punktów, a on dobrze o tym wie. Odwróciłam się do niego i spojrzałam w jego cudowne tęczówki.
- Pobierzmy się jak najszybciej. – spojrzał na mnie zaskoczony, a zarazem szczęśliwy. – Moglibyśmy połączyć ślub z chrzcinami Dylana.
- Myślałem, że chcesz jeszcze poczekać.
- A na co tu czekać? Kocham cie i wiem, że to z tobą chce spędzić resztę życia. – pocałowałam go.
- W takim razie dobrze. Jaki termin ci odpowiada?
- Oby jak najszybszy. – blondyn zaśmiał się i pocałował mnie.
- Jak sobie życzysz, ślicznotko. – w tym momencie czułam, że wszystko się jakoś ułoży. Będzie dobrze i choć przez chwilę nie będę musiała się zamartwiać. W tamtej chwili nie wiedziałam w jak wielkim błędzie jestem.


niedziela, 22 grudnia 2013

Rozdział 5.

Witajcie. Dopiero był rozdział czwarty, a tu już kolejny, ale mam przypływ weny. Poza tym, chciałyście ciąg dalszy to macie. Ciekawa jestem jak na niego zareagujecie. Zapraszam do czytania i dedykuje tą notkę kochanej mojej Ewi ;*

***

Ana:

Obudził mnie płacz synka. Spojrzałam na zegarek, który wskazywał piątą rano. Spałam całe dwie godziny. Podniosłam się i poczułam przeszywający ból twarzy. Przypomniały mi się nocne wydarzenia i aż bałam się spojrzeć w lustro. Wzięłam malca na ręce i usiadłam na fotelu. Zaczęłam go karmić i przymknęłam oczy. Jak mam teraz spojrzeć Victorowi w oczy? Wiem, że zrobił to nieświadomie, ale wystraszyłam się. Pogładziłam się po szyi i poczułam pod palcami łańcuszek. Wymacałam zawieszkę i do oczu napłynęły mi łzy. To było serduszko ze zdjęciem i dedykacją, które dostałam od Vica przed przyjęciem zaręczynowym Agi i Crisa. Ukryłam je pod koszulką. Nie mogę teraz się rozklejać. W domu panowała cisza, więc pewnie wszyscy jeszcze spali. Nawet nie wiem, którzy z gości zostali na noc. Nic nie wiem. Ze wszystkimi nie udało mi się przywitać. Gdy mały był już syty, przebrałam go i zeszłam z nim na dół. Po drodze weszłam do łazienki i spojrzałam w lusterko. Wyglądałam strasznie. Wielka śliwa na oku, rozmazany makijaż, cienie pod oczami, blada cera, zaschnięta krew pod nosem. W kuchni włączyłam zaparzacz do kawy i czajnik z wodą na herbatę dla mnie. Przeszłam do tylnych drzwi i weszłam do ogrodu. Mimo tego, że panował tam bałagan po wczorajszej imprezie to nadal był piękny. Delikatnie kołysałam Dylanka, a sama próbowałam pooddychać świeżym, letnim powietrzem. W nocy znowu miałam koszmary. Tym razem był w nich również mój narzeczony. Pocałowałam maluszka w czubek główki i wdychałam jego cudowny zapach.
- Kocham cie synku, wiesz? – zapytałam, a ten spojrzał na mnie wielkimi oczkami.
- On na pewno to wie. – odwróciłam się zdziwiona, że słyszę ten głos. Za mną stał uśmiechnięty Sergio. Gdy mnie zobaczył, jego uśmiech przerodził się w niepokój. – Co ten Valdes ci zrobił. – podszedł bliżej. – Bardzo boli?
- Bywało gorzej. Zaraz zrobię sobie okład czy coś. – poszłam do salonu, a piłkarz ruszył za mną. – Co ty tu właściwie robisz?
- Kate mnie zaprosiła. Jak mogłoby mnie zabraknąć? – podszedł do mnie, kiedy zatrzymałam się przy oknie i pogładził niemowlę po plecach. - Mógłbym go na chwilkę wziąć?
- Dobrze, ale spróbuj go puścić to cie uduszę. – pogroziłam mu palcem i podałam mu Dylana. Ten odebrał dziecko i przytulił do siebie, po czym zaczął się z nim przechadzać i coś do niego szeptać. Słodko razem wyglądali. Sięgnęłam po aparat stojący na stole i zrobiłam im zdjęcia. Mały będzie miał co oglądać jak podrośnie, a ja co wspominać. Wole nie wnikać ile już na nim jest zdjęć z tej parapetówki. Odstawiłam sprzęt i poszłam zrobić herbatę i kawę dla Ramosa. Obrońca pojawił się po parunastu minutach ze śpiącym dzieckiem.
- Zatrudniam cie jako nianię. – powiedziałam po cichu, ze śmiechem i przejęłam malca, którego położyłam w łóżeczku, w salonie.
- Jestem jak najbardziej za. – powiedział i też się zaśmiał. Postawiłam na stole dwa kubki i usiadłam na jednym z kuchennych krzeseł. Chłopak spojrzał na mnie zmartwiony. – Ana, jeśli chcesz to mogę iść i powiedzieć mu, co o tym myślę.
- Nie. To przeze mnie się stało i ja muszę to naprawić. Zostaniesz tu na chwilę? Ja pójdę doprowadzić się do porządku. – ten tylko kiwnął głową.
- Pamiętaj, na mnie zawsze możesz liczyć. – lekko się uśmiechnął, a ja pocałowałam go w policzek i przytuliłam.
- Wiem i dziękuje ci za to. – to mówiąc szybkim krokiem skierowałam się do łazienki.

***



Gorący prysznic od razu polepszył moje tragiczne samopoczucie. Nadal było źle, ale chociaż trochę mniej niż wcześniej. Prezentowałam się strasznie. Westchnęłam, ubrałam się i przeczesałam mokre włosy. Zeszłam na dół, a tam doznałam kolejnego szoku. W mojej kuchni siedzieli chyba wszyscy faceci, z którymi spałam kiedykolwiek. Przygryzłam wargę zirytowana. Kate, uduszę cię. Widząc mnie wszyscy się podnieśli i witając się ze mną zasypywali mnie gradem pytań o moje samopoczucie. Skąd moja przyjaciółka miała ich numery? No tak, w szpitalu chciała na chwilę mój telefon, bo chciała numer Vanessy. Jak widać, nie tylko jej. Już ja sobie z nią pogadam.
- Chłopaki, już wszystko ok. Co wy tu wszyscy robicie?
- Zadzwoniła do nas Kate.. – zaczął Juan Mata.
- …i zaprosiła nas.. – kontynuował Javier Martinez.
-…na przyjęcie powitalne dla twojego synka.. – dodał Alvaro Negredo.
-..no i parapetówkę. – powiedział z uśmiechem Alexis. Cesc, który siedział koło niego nie wyglądał lepiej ode mnie. Też miał podbite oko i pęknięty łuk brwiowy. Spojrzał na mnie. Widząc tych przystojniaków od razu przypomniały mi się spędzone z nimi chwile. Błagam, nie teraz. Ramos bacznie obserwował moją reakcję. On wie.
- To miłe, że postanowiliście wpaść. – uśmiechnęłam się. – Tyle, że.. – nie zdążyłam skończyć zdania, bo koło mnie pojawiła się blondynka.
- No cześć. Dużo was tu..
- Kate, musimy pogadać. Teraz. – złapałam ją za nadgarstek i pociągnęłam w stronę salonu. – Przepraszamy was na chwilę. – spojrzałam na dziewczynę ze złością. – Coś ty najlepszego zrobiła?
- O co ci chodzi Ana? Zrobiłam przyjęcie-niespodziankę. Co w tym złego? – była zaskoczona moją reakcją.
- Może to, że właśnie teraz, w pomieszczeniu obok, siedzą prawie wszyscy moi byli? – syknęłam. Zrobiła wielkie oczy i zakryła usta dłońmi.
- Zapomniałam. Boże, Ana, przepraszam. Ale przecież to chyba nie problem, bo Victor o nich wie. – widząc moją minę zwątpiła. – Bo wie, prawda?
- Nie, bo nie rozmawialiśmy o swoich wcześniejszych związkach. Poza tym, nawet gdyby wiedział, to myślisz, że dobrze by się czuł w tej sytuacji? To tak jakby nagle do nas przyjechały wszystkie jego eks.
- Naprawdę najważniejsze dla ciebie jest teraz jego samopoczucie? On cie uderzył! – powiedziała to o tyle za głośno, że usłyszałam płacz Dylana. Wzięłam go na ręce i zaczęłam uspokajać.
- Był pijany i nie wiedział, że stoję za nim. Poza tym, to ja tu zawiniłam.
- Ty siebie słyszysz? Mówisz jak wszystkie maltretowane kobiety! Już wcześniej cie bił? A może przyzwyczaiłaś się przy Jamesie? – przegięła.
- Wyjdź Kate. – powiedziałam przez zęby, bo nie chciałam krzyczeć z dzieckiem na rękach. – Nie słyszałaś? Wyjdź.
- Ana.. Ja nie chciałam..
- Teraz już za późno. Nie chce cie widzieć. – podeszłam do drzwi wejściowych i otwarłam je na oścież. Kiedy wyszła, zamknęłam je i wróciłam do chłopaków. Starałam się nie płakać i uśmiechać, mimo, że miałam dość.
- Jest i nasz mały bohater wczorajsze imprezy. – powiedział uśmiechnięty Javier i wyciągnął ręce. – Mogę? – podałam mu malca, a ten przytulił go i razem z resztą zaczął dyskusje, na jakiej pozycji będzie grał Valdes Junior. Ja poszłam do holu i usiadłam na przedostatnim schodku. Ukryłam twarz w dłoniach. Dzień dopiero się zaczął, a ja już nie dawałam sobie rady. Usłyszałam dzwonek do drzwi. Kto to może być? Podniosłam się i stanęłam jak wryta widząc w drzwiach moich przyszłych teściów. Jose i Agueda Valdes przyglądali mi się ze zdziwieniem i troską równocześnie.
- Państwo Valdes, cóż za miła niespodzianka. – powiedziałam zmuszając się do uśmiechu i wpuściłam ich do środka.
- Ile razy ci powtarzaliśmy, żebyś mówiła do nas mamo i tato? – powiedział ojciec Victora i uściskał mnie, a później to samo zrobiła jego matka.
- Dziecko, co ci się stało? – zapytała Agueda zmartwionym głosem.
- To przy przeprowadzce. Uderzyłam się i tyle. – to było okropne kłamstwo, ale co miałam im powiedzieć? Uderzył mnie wasz syn, bo chciałam go powstrzymać przed biciem jego kolegi z drużyny, a mojego byłego faceta, którego wcześniej pocałowałam?
- A gdzie nasz wnuczek?
- Tutaj. – powiedział uśmiechnięty Mata podając mi synka. – Ana, my będziemy się już zbierać. Nie chcemy ci przeszkadzać. – podałam małego jego babci i zaprosiłam nowych gości do salonu, a potem wróciłam do Juana.
- Możecie zostać, nikt was nie wygania.
- Wiemy, ale przyda wam się trochę spokoju. W końcu, musicie sobie z Victorem wyjaśnić parę spraw. – wskazał ręką, a na moją twarz.
- Na nas zawsze możesz liczyć. – dodał Negredo.
- Święta racja, chica. – Martinez musnął mój policzek i mocno mnie przytulił.
- Trzymaj się mała, ale pamiętaj, że nadal potrzebujemy bramkarza w drużynie. – Sanchez też mnie przytulił, a potem wszyscy się pożegnali i wyszli. Korowód zamykał poobijany Fabregas.
- Przepraszam, że tak wyszło. To moja wina, a ty masz przestać zrzucać wszystko na siebie. – wyciągnął rękę i chciał pogładzić mnie po policzku, ale po chwili cofnął ją i wyszedł. Gdyby nie to, że w pokoju obok byli rodzice mojego narzeczonego to pewnie bym się rozpłakała.
- Ana.. – słysząc jego zbolały głos poczułam ciarki na plecach. Odwróciłam się, a on stał za mną wpatrując się we mnie z cierpieniem i bólem wypisanym na twarzy. Widać było jak zżera go poczucie winy. Widząc jak cierpi miałam ochotę go przytulić i powiedzieć, że wszystko jest dobrze. Problem w tym, że nie jest dobrze. Miał tak samo obitą twarz jak Cesc. Moje uczucia zaczynały brać nade mną górę. Nie mogłam, nie teraz.
- Twoi rodzice przyjechali. Są w salonie z naszym synkiem. – tylko tyle udało mi się z siebie wydusić, po czym zostawiłam go i wróciłam do gości. Moje serce rozrywało się na kawałki, a pod powiekami czułam napływające łzy. Kocham go i wiem, że nie zrobił tego celowo i w sumie z mojej winy. Mimo to, nie potrafię w tym momencie przebywać z nim sam na sam. Czy to strach? Sama nie wiem. Mam nadzieje, że to odbudujemy. Musimy. Bo jeśli nie, to co z nami będzie? Czy miłość przetrwa nawet to?



***
Chce ich znowu widzieć takich ucieszonych i mojego męża na boisku! <3

czwartek, 19 grudnia 2013

Rozdział 4.

No, wreszcie udało mi się ruszyć z notką i akcją. No w każdym razie, zapraszam do czytania i komentowania, bo coś was mało ostatnio.
***

Ana:

W końcu nadszedł ten wyczekiwany dzień i możemy zabrać Dylana do domu. Lekarz przepisał mu leki i kazał unikać wirusów, przeciągów i całej reszty, bo mały nadal ma niską odporność. Kate cieszy się chyba bardziej niż my, że w końcu zobaczy swojego chrześniaka. Ubrany i posadzony w nosidełku maluch czekał już tylko na wypis, by w końcu jechać do domu. I to naszego domu. Robotnicy skończyli robotę i możemy się wprowadzić już dziś. Chłopaki z drużyny pomogli w przeprowadzce, za co jesteśmy im z Victorem bardzo wdzięczni. Trzeba będzie urządzić jakąś parapetówkę, bo nam żyć nie dadzą. Uśmiechnęłam się na samą myśl. Luca podał mi wypis i receptę oraz kartkę z zaleceniami. Ucałował mnie w oba policzki i przytulił. Potem pogłaskał po główce moją kruszynę i chciał podać Vicowi rękę, ale ten go przytulił.
- Dziękuje stary, za wszystko. – uśmiechnęłam się.
- Nie ma za co. Dla Any zrobiłbym wszystko, co w mojej mocy. Trzymajcie się, a ty Ana wpadnij za kilka dni na kontrolną wizytę i zapomnij o dźwiganiu i nadmiernym wysiłku. – pogroził mi palcem i uśmiechnął się, po czym wyszedł. Uśmiechnęłam się do mojego narzeczonego i czule go pocałowałam.
- Nareszcie wracamy do domu.

***
Gdy dojechaliśmy na miejsce zamarłam ze zdziwienia. Nasz dom był cudowny. Nie była to ogromna willa, ani małe mieszkanko. Idealnie. W dodatku z ogrodem, gdzie mały będzie mógł się bawić. Vic otworzył drzwi i pomógł mi wysiąść. Spojrzałam na niego z czułością i przytuliłam się do niego.
- A to, za co? – zapytał ze śmiechem i odwzajemnił gest.
- Za to, że jesteś. Jestem taka szczęśliwa, że aż brakuje mi słów. – pocałował mnie w czubek głowy, a potem złapał mnie za podbródek i podniósł bym spojrzała na niego.
- To ja dziękuje, że Cie mam. Ciebie i Dylana. Jesteście całym moim światem. – to mówiąc wpił się w moje usta. Nie byłam mu dłużna. Przerwaliśmy dopiero, aby złapać oddech.
- Pora iść zobaczyć jak będziemy mieszkać. – powiedziałam i wyjęłam małego z nosidełka, po czym ruszyłam w stronę drzwi wejściowych. Chciałam użyć klucza, ale gdy nacisnęłam na klamkę, ta ustąpiła.


Weszłam do środka, z małym wtulonym we mnie i coś mi tu nie pasowało. Zrobiłam parę kroków i nagle zewsząd wyskoczyła masa ludzi krzyczących „Niespodzianka!”. O mało nie dostałam zawału. Dobrze, chociaż, że byłam jakoś ubrana na tą imprezę. Dopiero po chwili zorientowałam się, że byli to piłkarze, ich rodziny, Kate i Jose z rodziną. Chciałam coś powiedzieć, ale w tym momencie Dylan zaczął płakać. Musiał się wystraszyć bardziej ode mnie. Zaczęłam delikatnie nim kołysać, a przyjaciołom posłałam uśmiech.
- Jesteście kochani. – powiedziałam, a każdy po kolei zaczął podchodzić z gratulacjami i równocześnie przeprosinami za ten hałas. Victor też został wciągnięty w ten wir. W końcu udało mi się dostać do salonu, a tam kolejna niespodzianka. Cały stół i podłogę zapełniały prezenty dla mojego synka. Zabawki, ubranka, akcesoria i wszystko, co związane z dziećmi. I jak tu ich nie kochać? Tylko gdzie ja to teraz pomieszczę? Zaśmiałam się, a niemowlę w końcu się uspokoiło. Towarzystwo przeszło na tyły domu, zapewne do ogrodu i zrobiło się nieco ciszej.
- Miło was zobaczyć. – odwróciłam się i zobaczyłam Cesca. Wyglądał, jak zwykle, olśniewająco.
- Ciebie również. – odpowiedziałam. Podszedł bliżej i złożył pocałunek w kąciku moich ust. Przez moje ciało przeszedł przyjemny dreszcz. Jeszcze pamiętał moje czułe punkty. Cholera, Fabregas! Potem pogłaskał dziecko po główce.
- Mogę go na chwilę wziąć na ręce? – zapytał, a ja tylko kiwnęłam głową i podałam mu maleństwo.
- Ana, chodź na chwilę! – usłyszałam krzyk Kate. Ruszyłam w tamtym kierunku, a czarnowłosy wraz ze mną.
- No co jest? – zapytałam wychodząc tylnym wyjściem, wprost do wielkiego ogrodu. Był cudowny i już wiedziałam, że będę spędzać w nim dużo czasu.
- Chyba zrobiłam coś złego. – przyjaciółka przygryzała wargę i wyglądała na zmartwioną.
- Co się stało? I gdzie podział się Carles?
- Jest w kuchni. Kłóci się z gościem, którego zaprosiłam. Przepraszam, myślałam, że będziesz chciała przedstawić mu Dylana.
- Kogo zaprosiłaś? - w moim głosie słychać było zdenerwowanie. W końcu niewielu ludzi jest w stanie wyprowadzić z równowagi mojego brata.
- Twojego tatę. – no to pięknie. Poklepałam dziewczynę po plecach.
- Pójdę tam, a ty przywitaj się ze swoim chrześniakiem. – ta rozpromieniła się słysząc ostatnie słowo i wzięła od Cesca mojego synka, po czym zniknęła mi z oczu. Coś czuje, że szybko go nie odzyskam. Poszłam do kuchni i otwarłam drzwi.
- Teraz chcesz coś odbudować?! Nigdy mnie nie akceptowałeś, a teraz nagle chcesz uczestniczyć w moim życiu?! Nie chce cie znać! – wykrzyczał Carlito i widząc mnie podszedł i pocałował mnie w policzek. – Witaj w domu. – to mówiąc wyszedł trzaskając drzwiami. Mój brat rzadko się denerwuje, a już tak to w ogóle. Tylko przy rodzicach. Bo nienawidzi ich chyba bardziej ode mnie.
- Córeczko, dobrze cie widzieć. Gratuluje, słyszałem, że zostałaś mamą. Może mógłbym, chociaż zobaczyć mojego wnuka? – wyglądał na skruszonego. Jego mogę znieść. Jego kocham i traktuje jak rodzica. Wspierał mnie, gdy byłam młodsza. Całe zainteresowanie i uwagę skierował na mnie. Może, dlatego, że chciałam być architektem, tak jak sobie życzył, a nie piłkarzem jak Carles.
- Witaj tato. Dylan jest w ogrodzie z Kate. Tam możesz go poznać. Nie dziw się Carlito. Zraniłeś go i on nigdy ci nie wybaczy.
- A ty? Ty mi wybaczysz? – w jego oczach dostrzegłam łzy, a mi zrobiło się słabo.

***


Przyjęcie powitalne trwało w najlepsze do wieczora. Kiedy dzieci już spały na piętrze, dorośli sięgnęli po butelki z alkoholem zamieniając ogródkowe przyjęcie w parapetówkę. Nie zabrakło też prezentów do nowego domu. Victor nie chciał nic pić, ale powiedziałam mu, że ma się nie przejmować, bo to ja muszę być trzeźwa. Wszyscy bawili się świetnie, a ja i David właśnie przechodziliśmy przez hol pochłonięci rozmową, gdy ktoś zadzwonił do drzwi. Spojrzeliśmy po sobie i podeszłam otworzyć. Widząc , odechciało mi się wszystkiego. Czego tu chce i jak śmie w ogóle tu przychodzić?
- Czego chcesz? – nie miałam zamiaru bawić się w udawane grzeczności.
- Mogę wejść, czy będziesz trzymać mnie przed drzwiami? – w jej głosie można było wyczuć arogancję. Miałam ochotę zaciągnąć ją za te blond kłaki tam skąd przyszła.
- Mów, albo zamykam drzwi.
- Chciałam ci tylko przekazać, że nie daruje ci tego, co zrobiłaś Jamesowi. Popamiętasz mnie. Ty i twoja rodzinka zobaczycie, że z nami się nie zadziera.
- To miała być groźba? Pamiętaj, że za to możesz dołączyć do braciszka. – podeszłam bliżej. - Idź i więcej się tu nie pokazuj.
- Uwierz mi, jeszcze nie raz się spotkamy. – odwróciła się i zeszła ze schodków werandy. – A zapomniałabym. Masz pozdrowienia od Jamesa. – to mówiąc ruszyła w stronę furtki. Zamknęłam drzwi i oparłam się o nie głośno oddychając. Miałam ochotę się rozpłakać.
- Już dobrze, poszła sobie. – to Villa pojawił się przy mnie i przytulił mnie do siebie. Zaczęłam szlochać, a przed oczami pokazywała mi się jego twarz. Ta, która dręczyła mnie w koszmarach. Jego oczy pełne wściekłości i dzikiej żądzy. Mocniej wtuliłam się w przyjaciela. Bałam się. Wiedziałam, że Vivien nie rzuca słów na wiatr. Tak jak i on. – Ciii, wszystko będzie dobrze. Nikt z nas nie pozwoli zrobić ci krzywdy. - w końcu, po paru minutach się uspokoiłam i wytarłam oczy.
- Dziękuje, a teraz wracajmy. – piłkarz kiwnął głową i obejmują mnie ramieniem zaczął prowadzić nas w stronę, z której dochodził szum rozmów i śmiechów. Mój ukochany pił właśnie kolejną kolejkę z Danim, Carlesem, Andreasem i Xavim, a reszta tańczyła, rozmawiała lub też piła. Niektórzy, jak na przykład Gerard i Adriano, spali na trawie całkiem wstawieni. Usiadłam na bujanej ławeczce oddalonej od wszystkich i dałam kolana pod brodę. Przymknęłam oczy starając się dojść do siebie. Co teraz będzie? Jak dam sobie radę, kiedy Vic będzie na meczach wyjazdowych? Do tego te koszmary nękające mnie od napaści podczas zaręczyn Tello i Agi. Właśnie, wiedziałam, że kogoś mi brakuje. Nie ma Crisa. Pewnie siedzi z Agnieszką w szpitalu. Szkoda mi jej i to bardzo, mimo to czuje lekką urazę do przyjaciela. Potrzebowałam go w szpitalu i potrzebuje go teraz. Z drugiej strony, on ją kocha i to ona jest dla niego najważniejsza. Oby tylko wyszła z tego. Moje rozmyślania przerwała czyjaś ręka na moim ramieniu.
- Wszystko w porządku? – podniosłam głowę i spojrzałam w oczy Fabregasa, który siedział obok z troską wypisaną na twarzy.
- A wygląda jakby było w porządku? Właśnie mi grożono, a do tego, kiedy tylko śpię sama, mam przed oczami twarz mojego eks. Tak, tego, który dwukrotnie chciał mnie zabić. – do oczu napłynęły mi łzy. Chłopak pogładził mnie po policzku, a potem musnął ustami moje czoło.
- Powinnaś z kimś o tym porozmawiać. Może jakaś terapia? To naprawdę straszne, przez co przeszłaś. Sama sobie nie poradzisz, mimo, że jesteś bardzo silna. – wiedziałam, że ma racje, ale nie chciałam znowu tego wszystkiego rozdrapywać i to przed obcą osobą.
- Zastanowię się nad tym. Dziękuje. Co u Lii?
- Wszystko po staremu. Rośnie i coraz bardziej przypomina Daniellę. Nie chce rozmawiać o mojej byłej. – w jego oczach nie było tylko troski. Była też tęsknota i ból. Nie, błagam, nie teraz. – Ana, ja..
- Błagam Cesc, nie mów mi tego znowu. Nie dam rady.. Wiesz, że kocham Victora. Ja.. – nim zdążyłam coś jeszcze powiedzieć piłkarz ujął moją twarz i czule mnie pocałował. Z jednej strony chciałam go odepchnąć, ale z drugiej pragnęłam smakować jego ust. Odwzajemniłam pocałunek i chciałam się odsunąć, ale nie zdążyłam nic zrobić, bo ktoś odciągnął chłopaka ode mnie. Vic. Bramkarz pociągnął czarnowłosego za koszulę, a następnie uderzył go pięścią w twarz. Ten upadł, a mój narzeczony rzucił się na niego i zaczął okładać go dalej krzycząc: „Zostaw moją Anę w spokoju!”. Wstałam zakrywając usta dłońmi. Podeszłam do ukochanego i próbowałam go odsunąć od Fabregasa, ale ten odwrócił się i przyłożył mi ręką w twarz. Upadłam, a ktoś zaczął odciągać chłopaków od siebie. Przy mnie znalazła się Kate. Pomogła mi wstać. Nadal byłam w szoku. Świadomie czy nie, Victor właśnie mnie uderzył. Czułam jak z nosa i skroni cieknie mi krew. Szybkim krokiem weszłam do domu, a potem schodami na górę. Otworzyłam drzwi pokoju dziecięcego i podeszłam do łóżeczka. Pogłaskałam delikatnie synka po główce, a potem zdjęłam buty i zwinęłam się w kłębek na dużym fotelu. Miałam dość tego dnia, a twarz piekła niesamowicie. Zamknęłam oczy i nie wiem kiedy zasnęłam.


poniedziałek, 9 grudnia 2013

Rozdział 3.

Wiem, wiem rozdział jest średni, ale wedle życzenia Merche, daje im spokojnie pożyć. Póki co. W każdym razie, zapraszam na optymistyczny rozdział i mam nadzieje, że wyrazicie swoje opinie w komentarzach. A no i jest scena +18. Pozdrawiam.
***

Ana:

- Gdzie jest Dylan? – musiałam to wiedzieć. To mój synek i jest gdzieś tam, sam, bez rodziców. Dlaczego nie ma go ze mną? I co się stało z dłonią Vica? Blondyn spojrzał na mnie i pogładził mnie po policzku.
- Nie martw się, siedzą przy nim Carles i Vanessa.
- Ale dlaczego nie ma go tutaj ze mną? – do moich oczu napłynęły łzy.
- Jest w inkubatorze. Ale nie bój się, lekarze mówią, że przechodzi przez to każdy wcześniak. Póki, co nie możesz do niego iść, bo dopiero się obudziłaś. W zamian za to, do jutra, mam coś dla Ciebie. – spojrzałam na niego zdziwiona. Położył się obok mnie i objął ramieniem, a z kieszeni spodni wyjął swoją komórkę. Po chwili podał mi ją. – To właśnie jest nasz Dylanek. – spojrzałam na ekran, a z oczu popłynęły mi łzy wzruszenia. Victor nagrał filmik z naszym maleństwem. Maluch był podłączony do różnych przewodów i rurek. Jest taki malutki i bezbronny. Mój słodki synek. Położyłam głowę na piersi ukochanego i wpatrywałam się w nasze dziecko. Kiedy filmik się skończył odtwarzałam go ponownie.

***

Nareszcie udało mi się przekonać Lucę, żeby zgodził się, abym mogła odwiedzić synka. Następnego dnia, po porannym obchodzie, Victor posadził mnie na wózku i zawiózł do niego. Gdy go zobaczyłam to łzy pociekły mi po twarzy. Taki malutki i kruchy. Lekarz zgodził się, żebym mogła wziąć go na ręce. Lekarka wyciągnęła małego i podała mi moją kruszynkę. Przytuliłam go do piersi i pocałowałam w czubek głowy.
- Mój skarbek.. – wyszeptałam wsłuchując się w bicie jego małego serduszka i czując jego ciepło. – Mamusia już jest z tobą. - usłyszałam jakiś ruch, a potem pstryk. Podniosłam wzrok i zobaczyłam mojego narzeczonego z aparatem w ręku. Uśmiechał się.
- W końcu pamiątka musi być. – powiedział i cyknął kolejne zdjęcie.
- A teraz tatuś dołączy do zdjęcia. – powiedział Angelo wchodząc do sali i zabierając lustrzankę z rąk Valdesa. – No już, do rodzinki. – Vic stanął na mną. Luca porobił zdjęcia, potem sam był na kilku. W końcu nadeszła kolej Vica.
- A teraz maluszku, pójdziesz do taty. – uśmiechnęłam się i dzięki pomocy Angelo mały znalazł się w ramionach bramkarza. Jak oni cudownie razem wyglądają! Mogłabym patrzeć na nich godzinami. Nareszcie cała rodzina w komplecie. Moje serce rozpierało szczęście i miłość. Uśmiechnęłam się i wpatrywałam w dwie najważniejsze osoby w moim życiu.

***


Minął tydzień, od kiedy się obudziłam. Cały czas siedziałam przy inkubatorze pilnując mojego synka. Victor mi towarzyszył i zmieniał mnie, kiedy tylko mógł. W końcu musiał wrócić na treningi. Pokłóciliśmy się nawet o to. Chciał wszystko rzucić i tu siedzieć. Nie może teraz zawieść drużyny. Szczególnie zważając na to, że chce odejść. Niestety nie udało mi się go przekonać. Z rozmyślań wyrwał mnie głos przyjaciela, który usiadł obok.
- Powinnaś jechać do domu, odpocząć. Dylan będzie tu po znakomitą opieką. – pokręciłam głową.
- Zostaje tutaj Luca. Pielęgniarki i lekarze mają także innych pacjentów i nie mogą siedzieć przy małym non stop.
- Owszem, one nie mogą. Ale ja tak. – spojrzałam na niego. – Będę tu z nim siedział i nie spuszczę go z oka. Obiecuje Ana. – położył mi dłoń na ramieniu i uśmiechnął się lekko. Angelo pokazał już nie raz, że można mu zaufać i na niego liczyć. Wiedziałam, że dotrzyma danego słowa, a mi przyda się odpoczynek. Nie spałam od dwóch dni. Wypisali mnie ze szpitala dwa dni po tym jak odzyskałam przytomność, ale nie byłam jeszcze w domu. Teraz szpital był moim domem dopóki mój synek tu był.
- Dobrze, pojadę do domu. Dziękuje. – ucałowałam go w policzek i lekko przytuliłam, po czym pożegnałam się z małym i wyszłam na korytarz.

***

Victor przyjechał po mnie dziesięć minut później. Oparłam czoło o chłodną szybę i wpatrywałam się w krajobraz za nią. Byłam wykończona i bez życia. Nie widziałam się z nikim oprócz Carlesa i Victora. Lekarze zabronili odwiedzać małego ze względu na jego niską odporność. Kate dzwoniła i powiedziała, że mam dać jej znać, kiedy zabieramy Dylana do domu. Ciekawe, co takiego wykombinowała. Samochód zatrzymał się pod domem, a po chwili Vic otworzył mi drzwi i pomógł wysiąść.
- Wszystko dobrze? Jesteś bardzo blada. – zapytał z troską i objął mnie w talii.
- To tylko zmęczenie. Potrzebuje gorącego prysznica, paru godzin snu i mogę wracać do naszej kruszyny. – lekko się uśmiechnęłam i złożyłam na jego ustach czuły pocałunek. Wzięłam go za rękę i weszliśmy do budynku. Zdjęliśmy buty, a ja prowadziłam ukochanego na piętro. Weszliśmy do naszej sypialni, a z niej do łazienki. Spojrzałam mu w oczy i objęłam dłońmi jego kark. Domyślił się, o czym myślę, czego potrzebuje. On także tego pragnął. Widziałam to w jego spojrzeniu, dotyku. Pocałowałam go, po czym zaczęłam powoli zdejmować z siebie ubrania. Naga weszłam pod prysznic i odkręciłam kurek z ciepłą wodą. Gorący strumień zaczął ogrzewać moje ciało zmywając z niego zmęczenie i zmartwienia, a ja przymknęłam powieki. Poczułam jak mój mężczyzna obejmuje mnie i przyciska do ściany. Jego usta błądziły po mojej szyi, a ręce zaczęły pieścić każdy skrawek mojego ciała. Jęknęłam cicho czując jego nabrzmiałą męskość na moim brzuchu. Otworzyłam oczy i spojrzałam w oczy ukochanego. Każdy nerw, każda komórka mojego ciała go pragnęła. Tak bardzo za nim tęskniłam. Namiętnie go pocałowałam i rozchyliłam nogi. Podniósł mnie i delikatnie wszedł we mnie. Objęłam go nogami w pasie. Zaczęliśmy delikatnie się poruszać. Nawet nie wiedziałam, że tak bardzo mi tego brakowało. Tego odprężenia, tej bliskości. Woda oblewała nasze ciała, nasze usta połączyły się, a ręce błądziły po tak dobrze sobie znanych obszarach. Ulegliśmy naszym żądzom i pozwoliliśmy sobie na chwilę zapomnienia. Ucieczki od problemów i trosk. Teraz wiem, że ze wszystkim sobie poradzimy, bo mamy siebie. Jesteśmy razem na dobre i na złe. Oby to trwało jak najdłużej. Obyśmy przetrwali najgorszą burzę i razem obejrzeli tęczę.