poniedziałek, 10 lutego 2014

Rozdział 9.

Witajcie kochane. Przepraszam Was bardzo za taką długą przerwę. Straciłam wenę, poza tym, trochę się u mnie działo. Na szczęście wzięłam się w garść i wracam z nowym rozdziałem. Mam nadzieje, że się spodoba. Proszę o opinię w komentarzach. ;) Buziaki ;*

***

Ana:

Wtuleni w siebie, nadal w wannie, usłyszeliśmy dzwoniący telefon. Mój telefon. Kto może dzwonić do mnie o trzeciej w nocy? To musi być coś ważnego. Z trudem wyplątałam się z uścisku narzeczonego i nago, podbiegłam do telefonu.
- Tak?
- Ana! Jak dobrze, że odebrałaś! Przepraszam, że wam przeszkadzam. Nie robiłabym tego, ale chodzi o Dylana. – to była Shakira. W jej głosie wyczułam panikę i strach.
- Co z nim? – przed oczami miałam same czarne scenariusze. – Shak, co jest?
- Jesteśmy w szpitalu. Miał gorączkę, starałam się ją zbić, ale żadne leki nie pomagały, więc wezwałam karetkę. Lekarz nie chce mi nic powiedzieć, bo nie jestem rodzicem. – była podłamana. Serce na moment mi stanęło i poczułam łzy pod powiekami. Moje maleństwo.
- Wyślij adres smsem. Zaraz będziemy. – to mówiąc rozłączyłam się i szybko wróciłam do łazienki po ubrania. Ubierałam się w pośpiechu.
- Skarbie, co się stało? – zapytał zatroskany Victor stając obok, w spodniach, zakładając koszulkę.
- Dylan jest w szpitalu. Ma bardzo wysoką temperaturę. – z oczu pociekły mi łzy. Blondyn przytulił mnie i pocałował w czubek głowy. Wyczułam, że sam się zestresował.
- Masz adres? – kiwnęłam głową niezdolna nic powiedzieć przez ściśnięte gardło. – Jedziemy, chodź. – wziął mnie za rękę i szybko opuściliśmy hotel.


***


W szpitalu byliśmy po dziesięciu minutach. Szybko trafiliśmy na odpowiednie piętro, gdzie na korytarzu zastaliśmy zestresowaną Shak. Victor został z przyjaciółką, a ja weszłam na salę, gdzie leżał nasz synek. Była tam lekarka i dwie pielęgniarki. Widząc mojego malutkiego synka podłączonego do tych maszyn i takiego bladego miałam ochotę płakać. Tak samo się czułam, kiedy przebywał w inkubatorze. On mjest taki maleńki, a już tyle przeszedł.
- Pani jest matką? – zapytała kobieta w białym fartuchu. Kiwnęłam tylko głową. – Proszę się nie martwić, najgorsze już za nim. Udało nam się zbić gorączkę i podaliśmy kroplówkę na odwodnienie. To początki zapalenia płuc, ale zadziałaliśmy szybko i choroba nie rozwinęła się za bardzo. Zostanie na obserwacji przez dwa dni i jeśli wszystko będzie w porządku to po tym czasie go wypiszemy. Muszę pani powiedzieć, że to bardzo silny chłopczyk. Jak na wcześniaka to prawdziwy heros. – uśmiechnęła się i poklepała mnie po ramieniu.
- Dziękuje pani doktor. Czy możemy z narzeczonym przy nim zostać?
- Oczywiście. Proszę mi wybaczyć, ale wzywają mnie. Zajrzę do państwa później. – to mówiąc wyszła, a ja usiadłam na krześle przy łóżeczku gdzie leżała moja kruszyna. Pogłaskałam go po rączce i ucałowałam w ciepłe czółko.
- Jak z nim? – koło mnie pojawił się Vic i usiadł obok obejmując mnie ramieniem. Oparłam się o niego i przymknęłam oczy.
- Najgorsze już za nim. Początki zapalenia płuc, ale na szczęście w porę zażegnane.
- Całe szczęście. – odetchnął z ulgą i przytulił mnie do siebie. – Nie martw się, dzień lub dwa i zabierzemy go do domu. – ucałował mnie w czubek głowy. Miałam nadzieje, że tak właśnie będzie.


***

Po dwóch dniach obserwacji, lekarka wypisała Dylana i mogliśmy wrócić do domu. Jutro Gran Derbi z Realem. Chłopaki bardzo się stresują i każdą chwilę spędzają na treningach lub omawianiu taktyki. Do naszego ślubu zostały dwa tygodnie, a przed drużyną jeszcze kilka meczy. Victor rzadko bywa w domu, a ze mną jest coraz gorzej. Ostatniej nocy nie spałam nawet godziny. Do tego jeszcze całe to zamieszanie z moją firmą. Siedziałam właśnie, z małym na rękach i omawiałam z Jose taktykę. W biurze było cicho i spokojnie. Przecież dziś normalny dzień roboczy. Gdzie są pracownicy? Zajrzałam do każdego biura po kolei i zatkało mnie. Były wysprzątane i puste.
- Jose, o co tu chodzi? Gdzie nasi ludzie? – przygryzł wargę i skrzywił się.
- Myślałem, że jeszcze to przemyślą. Był tu ten cały Montgomery. Zaproponował naszej ekipie lepsze warunki i wyższe płace. Zrozum, większość z nich ma kredyty lub rodzinę na utrzymaniu.
- Ja wszystko rozumiem. Zabrał mi ludzi, ale nadal mam naszą siedzibę i Ciebie. – w tym momencie usłyszała cichy śmiech. Odwróciłam się i ujrzałam uśmiechniętego biznesmena.
- Mówiłem, że jeszcze się zobaczymy, pani Puyol. – spojrzałam na niego ze złością i jedynie Dylan, będący w mych ramionach, hamował mnie przed tym, żeby nie powiedzieć mu paru przykrych słów.
- Czego pan ode mnie chce? Moich pracowników już pan zabrał.
- Owszem, ale ten budynek ma dobrą lokalizację i jest odpowiednio wyposażony. No i potrzeba mi odpowiedniego szefa i zastępcy.
- Możesz sobie pomarzyć o tym budynku i naszej współpracy. – spojrzałam kątem oka na Martineza i widziałam, że miał podobne zdanie. – Coś jeszcze? Bo jeśli nie to zapraszam do wyjścia. – podszedł do mnie na tyle, blisko, że czułam się osaczona.
- Jeszcze zmienisz zdanie. Poza tym, zaraz skończą Ci się fundusze na czynsz i wypłatę dla kolegi. Daje dobre pieniądze i te same stanowiska.
- Sama stworzyłam tą firmę od podstaw. Myślisz, że od tak ci ją sprzedam?
- Nie będziesz miała wyjścia. To mój telefon, jeśli się namyślisz. – to mówiąc podał mi wizytówkę i wyszedł uśmiechając się pod nosem. Ma tupet. Niestety racje też ma. Westchnęłam i spojrzałam ze smutkiem na przyjaciela.

***



Kolejna noc nieprzespana. Tym razem przez przeklętego Montgomerego. Teraz muszę o tym na chwilę zapomnieć i skupić się na kibicowaniu chłopakom. Siedzę właśnie na trybunach, w strefie VIP, z Dylanem leżącym w nosidełku obok mnie i Carlito siedzącym z drugiej strony wraz z Vanessą. Odśpiewaliśmy hymn, a potem skupiłam się na grze i moim narzeczonym. Dylan zasnął, a ja podziwiałam grę jego wujków i ojca. Po 19 minutach całe trybuny szalały, Neymar przy asyście Andreasa zdobył pierwszego gola. Widząc cieszącego się Vica, zrobiło mi się cieplej na sercu. Pierwsza połowa skończyła się wynikiem 1:0 dla naszych Katalończyków. Przerwa minęła mi dość szybko, na rozmowie z bratem i jego dziewczyną. Następnie przyszła kolej na drugą część spotkania, która była równie ciekawa, co pierwsza. W 78 minucie, drugiego gola zapewnił na Alexis przy pomocy Neymara. Publiczność szalała i piłkarze również. Już myślałam, że Victor zostanie z pustym kontem po tym meczu, ale w 91 minucie, wykiwał go Jese z asystą Ronaldo i takim oto sposobem końcowy wynik to 2:1 dla Barcelony. Wygraliśmy! Po meczu, czekałam z synkiem, na parkingu. Mały obudził się i wyczekiwał tatusia i reszty drużyny. Nie tylko on. Gdy tylko Victor znalazł się przede mną, czule go pocałowałam i wtuliłam się w niego.
- Kochanie, co to za radość? Czym zasłużyłem? – zaśmiał się i pocałował mnie w czubek głowy, obejmując w talii.
- Tym, że jesteś. No i świetnym meczem. Dylan też dzielnie kibicował. – spojrzeliśmy na niemowlę, które się uśmiechnęło i wyciągnęło rączki w naszą stronę. Chciałam do niego podejść, ale blondyn mnie zatrzymał.
- Teraz czas na przywitanie z moim synkiem. – uśmiechnął się, musnął moje usta i wyciągnął małego z nosidełka przytulając go do siebie. – Jak tam maluchu? Podobał się mecz? – Dylan zaczął gaworzyć i położył rączki na policzkach mojego narzeczonego. Mogłam tak patrzeć na nich całymi godzinami. Wyglądali razem cudownie.
- No, no. Widzę, że cała rodzinka Valdesów w komplecie. – podszedł do nas uśmiechnięty od ucha do ucha Gerard. – To, co Victor, jakaś imprezka dzisiaj?
- Tak, idziecie świętować. – odpowiedziałam zanim bramkarz zdążył zaprotestować. – A ja zabieram tego szkraba do domu.
- Ale przecież mieliśmy spędzić wieczór razem. – Vic spojrzał na mnie zaskoczony.
- Przecież ty Ana idziesz z nami. – do rozmowy wtrącił się zdobywca jednego z goli, Alexis. Stanął obok nas uśmiechnięty. – To jak?
- Sama nie wiem. A kto zostanie z Dylanem?
- Moi rodzice. – odparł Victor i ucałował moje czoło.
- Dobrze. Odrobina rozrywki mi się przyda. To zawiozę małego i dołączę do was. U kogo będziecie?
- U mnie. – zaśmiał się Sanchez. Kiwnęłam głową i biorąc synka ruszyłam do mojego samochodu. Po drodze do domu, stojąc na światłach, zauważyłam Vivien. Stała w objęciach faceta, który przekupił moich pracowników i chce odebrać mi moją firmę. Zaczęli się całować, a ja dopiero wtedy wszystko zrozumiałam. Ona to zaplanowała. Jej chłopak miał odebrać mi firmę, a ona?

***

Strażnik wpuścił mnie do pokoju odwiedzin. Usiadłam na jednym z krzeseł i spojrzałam na osobę siedzącą za szybą. Uśmiechał się kpiąco. Wzięłam słuchawkę i przyłożyłam ją do ucha.
- No witaj ślicznotko. Jednak przejrzałaś na oczy? – zaśmiał się i obdarował mnie swoim czarującym uśmiechem.
- Nie pozwalaj sobie, James.