sobota, 29 czerwca 2013

Rozdział VIII.

Ana:

Gdy otworzyłam oczy, zobaczyłam Victora śpiącego na łóżku obok. Uśmiech sam cisnął mi się na usta. Był taki kochany i troskliwy. Delikatnie wstałam, uważając, żeby nie zrobić krzywdy Carlesowi. Nadal leżał tak jak wcześniej, w śpiączce. Myślałam, że to tylko zły sen i jak się obudzę to uśmiechnie się do mnie i powie, że wszystko jest w porządku. Spojrzałam za okno próbując domyślić się, ile spałam.

- Jest rano następnego dnia. Długo spałaś, ale to dobrze. Twój organizm miał wreszcie szanse odpocząć. – blondyn wstał i uśmiechnął się do mnie słodko. – Powinnaś iść do domu. – pokręciłam głową słysząc jego propozycję. – Zjeść coś, przebrać się, jeszcze trochę pospać. Dzwoniła Maria i to parę razy. To chyba coś ważnego. – dopiero wzmianka o mojej sekretarce mnie ocuciła. Z reguły nie dzwonią do mnie bez bardzo ważnego powodu.

Wzięłam od Valdesa telefon i wyszłam na korytarz, żeby zadzwonić. Pomachałam Andreasowi, Xaviemu, Jordiemu i Leo, po czym wyszłam ze szpitala. Świeże powietrze sprawiło, że poczułam się lepiej. Nie lubiłam zapachu szpitala i leków. Maria odebrała od razu. Była zdenerwowana.

- Szefowo, dobrze, że pani dzwoni. Mamy problem.

- Co się stało? - ton jej głosu nie wróżył nic dobrego.

- Nie ma Jose, nie odzywa się od wczoraj, a w pani gabinecie czeka pan Rodriguez. – bardzo ważny klient. Dzięki niemu moja firma w ogóle prosperuje. Tylko, dlaczego Martinez nie stawił się w pracy? Przecież to on zajmował się projektami dla pana Rodrigueza.

- Rozumiem. Czy Jose się jakoś wytłumaczył? Zgłaszał urlop?

- Nie. Od wczoraj nie daje znaku życia.

- Dobrze, podaj klientowi kawę, herbatę lub cokolwiek czego sobie zażyczy. Będę za pół godziny, do godziny. – rozłączyłam się i wróciłam szybko do instytutu. Podbiegłam do piłkarzy siedzących w poczekalni.

- Mogę mieć do was prośbę? – zapytałam, a ci odpowiedzieli chórem.

- Oczywiście, że tak.

- Moglibyście posiedzieć na zmianę przy Carlito? Nie mogą tam być więcej niż dwie osoby. Sama bym siedziała, ale mam bardzo ważne spotkanie w pracy i jak je zawalę to mogę pożegnać się z firmą. – westchnęłam. Messi wstał i położył mi rękę na ramieniu.

- O nic się nie martw, zajmiemy się naszym kapitanem. – lekko się uśmiechnął. Odwzajemniłam uśmiech.

- W końcu jesteśmy rodziną, a rodzina się wspiera. – powiedział Alba wstając i przytulając mnie.

Jak ja ich uwielbiam. Są dla mnie jak bracia. Wiem, że zawsze mogę na nich liczyć. Nawet na Messiego. Podziękowałam im i pobiegłam do auta. W tempie ekspresowym znalazłam się w domu. Wzięłam szybki prysznic, ubrałam się w świeże ubrania, przypudrowałam, aby zakryć sińce pod oczami i biorąc potrzebne papiery udałam się do firmy. Klient był już dość zniecierpliwiony, ale przywitał mnie z uśmiechem, po czym serdecznie uścisnął moją dłoń.

- Jak miło, że pani dołączyła. Mamy do umówienia projekt mojego domu, prawda? – zapytał, a ja skinęłam głową i usiadłam na swoim krześle.

- Oczywiście. Niech pan usiądzie i będziemy mogli zacząć naszą rozmowę. - odparłam grzecznie i wskazałam krzesło, na którym usiadł klient.

***

Spotkanie z panem Rodriguezem przebiegło bardzo pomyślnie i zaakceptował projekty. Teraz moi fachowcy zajmą się realizacją. Mogę na chwilę odetchnąć z ulgą. Martwi mnie jednak fakt, że Jose się nie pojawił. Rozumiem, że różne rzeczy mogą się wydarzyć, ale mógł, chociaż zadzwonić. Postanowiłam pojechać do niego i dowiedzieć się, co się dzieje. Drzwi domu, mojego współpracownika, otworzyła starsza kobieta. Rozpoznałam w niej matkę Jose, Angelę Martinez. Na rękach trzymała roczną córeczkę mojego przyjaciela, Amelię. Kobieta była zapłakana, a na jej twarzy malowała się rozpacz. Pozwoliła mi wejść i zniknęła w kuchni. Dołączyłam do niej, stając w progu. Pani Martinez karmiła dziewczynkę butelką z mlekiem.

- Pani Martinez, co się stało? Gdzie Jose, Blanca i Jason? – zapytałam. Na dźwięk ostatniego imienia, kobieta zalała się łzami.

- Oni.. – zaszlochała. – Oni są w szpitalu.. – tylko tyle udało jej się powiedzieć. Podała mi adres i czym prędzej pojechałam we wskazane miejsce.

Gdy zapytałam w recepcji, gdzie mogę ich znaleźć usłyszałam odpowiedź i zamarłam. Onkologia dziecięca. Boże, to niemożliwe. Stojąc w windzie powstrzymywałam łzy, które cisnęły mi się do oczu. Muszę być silna dla Jose. To mój przyjaciel, a jego żona i dzieci są mi równie bliscy jak on sam. Serce mnie zabolało, gdy zobaczyłam pięcioletniego Jasona podłączonego do aparatur i maszyn. Blanca siedziała przy jego łóżku i płakała. Mój przyjaciel siedział na korytarzu próbując powstrzymać kolejne łzy spływające mu po policzkach. Podeszłam do niego i siadając obok przytuliłam go. Czując mój dotyk, wtulił się we mnie i zaczął głośno szlochać. Czekałam, aż się uspokoi, gładząc go uspokajająco po plecach. Czułam, że tego właśnie potrzebował. Chwili słabości. Po parunastu minutach udało mu się zatrzymać potok łez i odsunął się ode mnie.

- Dziękuje Ana.. – wyszeptał. – Skąd ty się tu w ogóle wzięłaś?

- Byłam u was w domu. Twoja mama powiedziała, gdzie was znajdę. – odparłam. Kiwnął głową na znak, że zrozumiał. – Które stadium? - spojrzałam na niego z troską.

- Drugie. – westchnął. – Rak szpiku. – odetchnęłam głośno. Biedne dziecko. Czym ono sobie na to zasłużyło? Widząc takie okrucieństwo zaczynam wątpić w istnienie jakiegokolwiek Boga.

- Jakie są rokowania? - zapytałam, a on spojrzał na mnie zrezygnowany.

- Jeśli chemioterapia i naświetlania zadziałają to nawet 5-6 lat. Ale mówią, ze lepiej byłoby zrobić operację, przeszczep szpiku. Tyle, że nie ma dla niego dawcy. – był załamany. – Ani ja ani Blanca nie pasujemy. Pozostali członkowie rodziny też nie.

- Coś wymyślimy, zobaczysz. – pogłaskałam go po ramieniu. – Nie będę przeszkadzać Blan. Ucałuj ją ode mnie i trzymajcie się. Pomogę Jasonowi, obiecuje. – pocałowałam go w policzek. – A co do pracy, to masz urlop do odwołania i niczym się nie martw. Poradzimy sobie bez ciebie. – uśmiechnęłam się lekko, po czym jak najszybciej wydostałam się z budynku.

Stanęłam przy aucie i zrobiłam parę głębszych oddechów. Musze jechać do Carlesa. Westchnęłam i po raz kolejny udałam się do Instytutu. Carlito nadal leżał nieprzytomny. Siedzieli z nim Gerard i Cesc. Widząc czarnowłosego miałam ochotę wyjść, ale ostatecznie się przemogłam i zostałam.

- Jak mój brat? – zapytałam bardziej Pique niż ich obu.

- Bez zmian, niestety. – odparł obrońca. Usiadłam na brzegu łóżka i pogłaskałam hermanito po policzku.

- Chyba będzie lepiej, jeśli już pójdę. – powiedział Fabregas wstając.

- Nie musisz z mojego powodu wychodzić. W końcu to twój przyjaciel. – odparłam cicho, a on kiwnął głową i usiadł z powrotem. – Gdzie Victor?

- Pojechał do domu przespać się i coś zjeść. Wygoniliśmy go z stąd siłą. – zaśmiał się Gerard. Również zaczęłam się śmiać. Po chwili dołączył do nas Cesc. To było takie nierealne. Po tych dwóch ciężkich dniach usiąść i się śmiać. Złapałam Carlesa za rękę i ścisnęłam. Jednak chwilę potem doznałam szoku, bo poczułam, że on też ściska mi dłoń.

- Hermanito, słyszysz mnie? Jeśli tak to ściśnij jeszcze raz. – poczułam ponowny ruch jego ręki. Z oczu pociekły mi łzy, tym razem szczęścia. Carlito otworzył jedno oko, po czym drugie i spojrzał na mnie zamglonymi oczami. Chciał coś powiedzieć, ale zaczął się dusić. Rurka intubacyjna! – Nic nie mów, jesteś podłączony do respiratora. Zawołam lekarza i zaraz się go pozbędziesz. - Nie musiałam jednak nikogo wzywać. Dr. Moore zjawił się i od razu, wraz z pielęgniarką zaczął badać brata. Pozbyli się rurki z jego gardła i sprawdzali czy wszystko w porządku.

Gdy wreszcie wyszli, podeszłam do łóżka. Widząc wyciągnięte ramiona Carlesa przytuliłam się do niego mocno. Tego mi właśnie brakowało. Kiedy się odsunęłam dopadli go Pique i Fabregas. Nie wiem, kiedy w sali pojawiła się reszta drużyny, w tym także Agnieszka.  Postanowiłam wyjść i pozwolić im się przywitać. Ucałowałam Carlito w czoło i wyszłam na korytarz. Czekał tam na mnie Victor. Gdy mnie zobaczył oczy mu się zaświeciły. Uśmiechnął się do mnie słodko i przytulił do siebie. Wtuliłam się w jego silne ramiona i zaczęłam płakać. Ze szczęścia, bo odzyskałam brata, ale także ze smutku z powodu małego Jasona. Valdes podniósł mój podbródek i spojrzał w moje załzawione oczy. Musiał zobaczyć w nich to, co czuje i jak potrzebuje.. No właśnie, kogo? Dostrzegł odpowiedź szybciej niż ja. Nachylił się i delikatnie mnie pocałował. Jego usta były słodkie i miękkie. Całował delikatnie i czule. Objął mnie w talii, a ja zawiesiłam mu ręce na szyi zatracając się w tej chwili. Zatracając się w nim.

2 komentarze:

  1. Łuhuhuhuhuh <3 OMG ! Victor i Ana <33
    Hihihi ale się cieszę, jak głupia normalnie :D
    Wierzyłam w Puyola, za młody jest by się nie obudzić.
    A co do poszukiwań szpiku dla małego, domyślam się, że albo Ana albo FCB będzie w to bardziej zamieszana :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ale się porobiło w tej notce!! Przede wszystkim, nawet Messi okazał się nie być taki zły :P A dalszy ciąg... coś strasznego... biedny Jason. Ale dzięki temu opowiadanie jest bardziej realistyczne i przejmujące, bo takie rzeczy dzieją się naprawdę. Jednak najlepsze jest zakończenie, a szczególnie słowa: "...zatracając się w tej chwili. Zatracając się w nim". Piękne <3

    OdpowiedzUsuń