wtorek, 6 maja 2014

Rozdział 11.


Ana:


Minęło parę dni, nawet nie liczyłam ile. Nadszedł dzień pogrzebu taty. Zajęłam się wszystkim, bo wiedziałam, że Carlesowi będzie zbyt ciężko. Sama ledwo dawałam sobie radę. Dnie i noce spędzałam na płaczu. Nie mogłam jednak całkiem zatracić się w żalu i rozpaczy, bo mam dziecko. Synka, którym trzeba się opiekować i czuwać nad nim. Co chwile przychodził lub dzwonił ktoś i proponował pomoc, ale odmawiałam i powtarzałam wszystkim, że sobie radzę. Odrzucałam połączenia od Victora, a smsy kasowałam bez czytania. W tym samym dniu straciłam dwie ważne dla mnie osoby. Czym sobie zasłużyłam? Usłyszałam płacz małego i wzięłam go na ręce, a ten wtulił się we mnie. Ubrałam go w czarny garniturek, a siebie w czarną sukienkę. Włosy upięłam w koka i zrobiłam lekki makijaż. Dzisiaj nie mam już chyba, czym płakać, a makijażem nie potrafię zakryć cieni pod oczami i przekrwionych, od płaczu, oczu. Wsiadłam do samochodu wcześniej przypinając fotelik z Dylanem i po parunastu minutach byłam w kościele, gdzie miał się odbyć pogrzeb. Wchodząc do katedry, z dzieckiem na rękach, dostrzegłam wielu piłkarzy z partnerkami, Kate z Lucą, Jose z żoną i rodziców Victora. On sam siedział obok nich i patrzył na mnie z wymalowanymi na twarzy smutkiem i troską. Odwróciłam wzrok i usiadłam w pierwszym rzędzie obok Carlesa i Vanessy. Mój brat był podłamany, ale już nie płakał. Ucałowałam go w policzek, a on zrobił to samo. Msza mijała, a ja byłam zatopiona we wspomnieniach związanych z tatą.

- Córeczko, jesteś już gotowa, więc mogę cie puścić. – powiedział pewnie, ale ja pokręciłam głową.
- Nie puszczaj, tatusiu! Boję się.. – tata zatrzymał rowerek i ukląkł obok.
- Nie musisz się bać kochanie. Jestem tu z tobą i nie pozwolę, żeby coś ci się stało. Obiecuje. – odparł i ucałował mnie w czoło.
- A jeśli upadnę?
- To cię podniosę i spróbujesz znowu. Nie zostawię cię. – pewniejsza siebie znów zaczęłam pedałować i nawet nie wiem, kiedy, tata puścił rower, a ja jechałam sama. Zatrzymałam się, po paru metrach, zeszłam i mocno się do niego przytuliłam.
- Już umiem, już umiem! Dziękuje tato! Kocham cię! – krzyczałam i ucałowałam go w policzek znów mocno przytulając.
- Ja też cię kocham księżniczko. – odpowiedział, ze śmiechem.



- Czy ktoś z członków rodziny chciałby zabrać głos? – z rozmyślań wyrwał mnie głos księdza. Podniosłam się, a Carlito wziął ode mnie Dylana. Weszłam na ołtarz, spojrzałam na tatę leżącego w otwartej trumnie, a potem na zebranych. W oczach miałam łzy, a głos mi drżał, ale wiedziałam, że muszę coś powiedzieć.
- Kim był Josep Puyol? Pewnie wiele osób zadaje sobie to pytanie. Dla niektórych był szefem, współpracownikiem, sąsiadem, przyjacielem, mężem, synem.. Ale dla mnie był kimś najważniejszym. Moim tatą. Tatusiem, który nauczył mnie jeździć na rowerze, pływać, całował moje rany, uczył, że powinnam być uczciwa i wrażliwa. – głos coraz bardziej mi się łamał, a z oczu ciekły łzy, ale nie przestawałam mówić. – Przez parę ostatnich lat myślałam, że się ode mnie odwrócił. Przestał mnie kochać. Jak głupia mogłam być myśląc w ten sposób? On zawsze mnie kochał, nawet, kiedy tego nie okazywał. Straciłam tyle czasu na złość do niego. Tyle wspólnych chwil. Przepraszam tato. – odsunęłam się od mikrofonu, podeszłam do trumny. Pogłaskałam rodziciela po policzku i całując w czoło, odparłam – Kocham cię. Potem wróciłam na miejsce, a głos zabrał mój brat. Był blady i podłamany. W jego oczach widziałam smutek i wyrzuty sumienia.
- To co powiedziała Ana to piękne słowa. Słowa córki, która kochała swojego tatę. – spojrzał na mnie. – Chciałbym móc powiedzieć to samo. Użyć tych samych fraz czy stwierdzeń, ale nie potrafię. Prawie nie znałem własnego ojca i to z własne winy. Byłem uparty i zaślepiony złością na niego. Nie chciałem nawet go wysłuchać. Jak mogłem tak postąpić? Jedyne, co wiem o ojcu to to, że był uczciwy, uparty, sprawiedliwy i potrafił postawić na swoim. Potrafił być też wrażliwy i troskliwy. Szkoda tylko, że nie dla mnie. – przerwał i przymknął oczy. – Niech każdy, kto nie poznał Josepa Puyola żałuje tego. – otworzył oczy. – Ja żałuje. – to mówiąc zszedł z mównicy i usiadł obok mnie. Do końca nabożeństwa głos zabrał tylko ksiądz. Po mszy przeszliśmy na cmentarz, a tam odmówiliśmy modlitwę i wsadzili trumnę z ciałem taty do wykopanego wcześniej dołu. Widziałam jak wszyscy wokół płaczą lub stoją smutni, a ja nie potrafiłam już płakać. Przytuliłam do siebie synka i wtuliłam twarz w jego włoski. Słyszałam, że ktoś do mnie mówi, ale nie dochodziło to do mnie. Podniosłam głowę i zobaczyłam jak ludzie podchodzą do mnie, a potem do Carlesa i coś mówią. Pewnie składają kondolencje. Dziękowałam im automatycznie nawet nie wsłuchując się w to, co mówią. Stanęli przede mną rodzice Victora i dopiero to sprowadziło mnie na ziemie.
- Ano, jest nam naprawdę bardzo przykro z powodu twojej straty. – zaczął Jose.
- To straszne stracić jednego z rodziców. Jeśli będziesz potrzebowała pomocy to dzwoń. – dodała Agueda i mocno mnie uściskała.
- Dziękuje - tylko tyle udało mi się odpowiedzieć. Głos mi się łamał i miałam ochotę się rozpłakać. Valdesowie odeszli, a przede mną stanął Vic. Jego tutaj nie potrzebuje. Nie teraz. Nie tu. Nie dzisiaj. Patrzył na mnie z troską, bólem, żalem i smutkiem.
- Kochanie, wiem, że nie chcesz mnie widzieć, ale chciałem powiedzieć, że bardzo mi przykro z powodu twojego taty. Nie wyobrażam sobie jak musisz teraz cierpieć. Mogę ci jakoś pomóc? – jego pytanie wyzwoliło we mnie coś, czego dawno nie czułam. Wściekłość. Czystą złość. Nie wiem nawet, kiedy Kate wzięła ode mnie Dylana.
- Owszem, możesz mi pomóc. Wynoś się z mojego życia. Nie chce cie więcej widzieć. – warknęłam. – Nawet nie wiesz jak mnie zraniłeś! – mój głos zmienił się w krzyk rozpaczy, a ja nie potrafiłam utrzymać emocji na wodzy. – Jak mogłeś to zrobić? Podobno mnie kochałeś! Nie potrafię na ciebie patrzeć, bo od razu widzę cię w łóżku z nią! Zostaw mnie w spokoju. Nie chce mieć z tobą już nic wspólnego. Możesz wyprowadzać się do tej cholernej Francji! – łzy pociekły po moich policzkach, a ja minęłam go pośpiesznie i wsiadłam do samochodu. Odpaliłam i ruszyłam z piskiem opon. Nie wiem jak dużo było na liczniku, ale nie obchodziło mnie to. Zamrugałam próbując pozbyć się c oraz to nowych łez. Jak mógł mi to zrobić? A potem śmierć ojca. Wszystko tego jednego, cholernego dnia! Zajęta rozmyślaniami i łkaniem nie zauważyłam, że na drodze leży powalone drzewo. Musiała to zrobić ostatnia burza. Wcisnęłam hamulec, ale było już za późno. Poczułam jak moim samochodem zarzuca, a potem zaczyna koziołkować w powietrzu by w końcu wylądować do góry nogami gdzieś na poboczu. Jęknęłam czując, rozchodzący się po moim ciele, ból. Zamknęłam oczy i ostatnie, co usłyszałam to szum wody.


David:


- Po cholerę tu przyszedłeś dzisiaj?! – próbowałem być spokojny, ale nie dałem rady. Wrzeszczałem na Valdesa, a Andres i Gerard trzymali mnie, żebym mu nie przywalił. – Ona już wystarczająco przez ciebie cierpi! Trzeba ją znaleźć. Puśćcie mnie no. – warknąłem, a piłkarze po chwili wykonali moje polecenie. – Cholerny zdrajca. – warknąłem w stronę bramkarza i wsiadłem do mojego auta. Już miałem ruszyć, gdy zobaczyłem, że Carles siada obok mnie.
- Myślałeś, że puszcze cie samego? Poza tym, to moja siostra i też się martwię. – odparł i zapiął pas, a ja ruszyłem w drogę. Jechaliśmy cały czas prosto rozglądając się i szukając dziewczyny. Po dłuższym czasie już straciliśmy nadzieje, gdy nagle zobaczyłem w oddali powalony pień drzewa i zahamowałem. Nieopodal drogi, w rzece, leżał samochód. Był odwrócony do góry nogami, ale z daleka poznałem, do kogo należy. Ana! Nim zdążyłem otworzyć drzwi, zszokowany tym, co widzę, Carlito wyskoczył z pojazdu i ruszył biegiem do wody. Po drodze pozbył się marynarki, krawata i butów. Wyjąłem telefon, zadzwoniłem po karetkę, a następnie zrobiłem to samo, z co przyjaciel i wbiegłem do lodowatej wody. Chłopak wołał siostrę, ale ta nie odpowiadała.
- I co?! – zapytałem, a szatyn wynurzył się i pokręcił głową.
- Jest w tym pieprzonym aucie, przypięta! Nie umiem jej odpiąć! – odkrzyknął i znów zanurkował. Dołączyłem do niego i zobaczyłem ją. Rzeczywiście była przypięta do siedzenia i zwisała głową w dół. Wyglądała tak spokojnie. Ana, żyj! Podpłynąłem i próbowałem otworzyć drzwi z samochodu. Na próżno. Ciśnienie wody było zbyt duże. Zakląłem i próbowałem łokciem zbić szybę. Na nic. Łom! Mam go w bagażniku! Wynurzyłem się i pobiegłem po narzędzie. W tym samym czasie zobaczyłem, jak parę samochodów zatrzymało się i ludzie przyglądali się całej akcji. Zdenerwowałem się jeszcze bardziej. Zamiast pomóc to stoją i się gapią! Znów znalazłem się pod wodą i spojrzałem na Carlesa. Cały czas próbowałam coś zrobić, ale brakowało mu już sił. Pokazałem mu łom, a ten spojrzał na mnie z nadzieją w oczach. Zamachnąłem się i uderzyłem w szybę. Raz, drugi i kolejny, aż w końcu szyba rozbiła się. To dało mi nadzieje. Muszę uratować przyjaciółkę! Włożyłem ręce do środka i starałem się odpiąć pasy. Za którymś podejściem udało się i ciało Any zostało uwolnione. Przy pomocy Puyola, otworzyliśmy te przeklęte drzwi i wyciągnęliśmy dziewczynę. Wziąłem ją na ręce i wynurzyłem się czując, że brakuje mi już tlenu. Odetchnąłem głęboko, a ze mną także El Capitano. Karetki nadal nie było, więc Carlito przystąpił do reanimacji, próbując pozbyć się wody z płuc swojej siostry. Ja usiadłem obok i ciężko oddychałem. Co jeśli ona się nie obudzi? Nie, nie mogę tak myśleć. Ana musi przeżyć! Przeżyła już Jamesa, więc to dla niej bułka z masłem. Jest silna, wiem to. Kolejna próby i nic. Puyol odsunął się nie mając już siły, więc od razu go zastąpiłem. Gdzie ta przeklęta karetka? Nigdy jej nie ma, gdy jest potrzebna. Już traciłem nadzieje, gdy nagle Ana podniosła się trochę i zaczęła wykaszliwać wodę. Poklepałem ją po plecach i odgarnąłem jej mokre włosy z twarzy.
- Co, co się stało? – wychrypiała. Była sina i wyglądała na słabą. Carles mocno ją uściskał. – Braciszku, udusisz mnie.
- Jak mogłaś napędzić nam tyle strachu? – zapytał i jeszcze raz ją uściskał, a potem odsunął się i przyglądał się jej intensywnie. Jakby wzrokiem chciał zbadać, co z jego ukochaną siostrą. – Jak to się stało?
- Przepraszam was, naprawdę.. – zachrypiała, a w jej oczach pojawiły się łzy. Widząc ją w takim stanie od razu zbliżyłem się i mocno ją przytuliłem. Nie wyczułem sprzeciwu, wręcz przeciwnie. Wtuliła się we mnie. Drżała i cicho łkała.
- Już dobrze. Jesteś bezpieczna. – powtarzałem cicho głaszcząc ją po plecach. Zrobiło mi się zimno i sam zaczął szczękać zębami, ale nie przejmowałem się tym teraz.
- Ja.. – odezwała się po chwili dziewczyna i odsunęła twarz od mojej przemoczonej koszuli. – Jechałam za szybko. Płakałam, nie zauważyłam tego konara, a potem było już za późno, żeby zahamować. Dziękuje wam za uratowanie mnie. Nawet nie wiem jak wam się odwdzięczę.
- Nie masz, za co dziękować. – odparł Carlito i pogłaskał ją po policzku. – Co jest do cholery z tą karetką? – w tym samym momencie usłyszeliśmy sygnał ambulansu. Wysiadło z niego dwóch sanitariuszy i podbiegli do nas z noszami.
- Kto jest poszkodowany? – wskazałem ręką na dziewczynę, a ci pomogli jej położyć się na noszach i przykryli ją kocem termicznym.
- Oni też powinni zostać zbadani. Ratowali mnie bardzo długo.
- Ja pojadę z siostrą w karetce. – powiedział tylko Puyol i wszedł za lekarzami do karetki.
- Zaraz dojadę do was do szpitala. Wejdę po drodze do domu po suche ubrania. – dodałem i pocałowałem w głowę przyjaciółkę. – Trzymaj się Puyol. – uśmiechnęła się delikatnie.
- Ty też, Villa. – odparła, a następnie zniknęła za drzwiami pojazdu. Czekałem tam, aż samochód będzie poza zasięgiem mojego wzroku, a potem wsiadłem do mojego auta i ruszyłem do domu po ubrania.


Ana:


Miałam potworne wyrzuty sumienia, że naraziłam Davida i Carlito na niebezpieczeństwo i stres. Nie chciałam, żeby moja przejażdżka tak się skończyła. Jak mogłam być tak skrajnie nieodpowiedzialna? Przecież mam malutkiego synka, który tak bardzo mnie potrzebuje. Brata i przyjaciół. Będąc pod wodą miałam sen. W sumie to nawet nie wiem czy to był sen czy wizja, ale podobało mi się to, co widzę. Byliśmy razem, ja i Victor. Szczęśliwi i uśmiechnięci siedzieliśmy na piasku. Słońce powoli chowało się za horyzontem, a my przytuleni podziwialiśmy jak bawią się nasze dzieci. Dylan, który miał już jakieś pięć lat i nasza trzyletnia córeczka. Ciekawe jak daliśmy jej na imię. W każdym razie, to tylko nierzeczywisty obraz. Boże, że też ta blond małpa dopięła swego. Zniszczyła związek, na którym tak mi zależało. Czy da się go jeszcze naprawić? Czy potrafię jeszcze zaufać Vicowi? Póki, co nawet nie mogę go wysłuchać. Dlaczego to wszystko musi być takie trudne?

***

Dzięki kochanej Ewi dowiedziałam się, że trzy dni przed moimi urodzinami ukarze się w Polsce biografia Victora! <3
Jestem przeszczęśliwa i na pewno ją kupię *...*