poniedziałek, 4 sierpnia 2014

Rozdział 12.

Wiem, wiem, zabić mnie to mało za taką przerwę w pisaniu..Niestety, jak miałam czas to brakowało mi weny. Ale teraz nie mam czasu i wena wróciła, czyli norma :D Jeśli ktoś nadal tu zagląda to czuje się zaszczycona. Jeszcze raz przepraszam i zapraszam do czytania i szczerych opinii. Zostało już nie wiele notek do końca. Strasznie będzie mi brakować tej historii. :( No, już koniec zanudzania ;p Do czytania!

***

Ana:


Leżąc w szpitalnym łóżku, podłączona do kroplówki, miałam dużo czasu na przemyślenia. Wygoniłam Davida i Carlesa do domów. Nie potrzebowałam ochroniarzy. Chciałam pobyć trochę sama. Od wczoraj cały czas analizuje natłok myśli w mojej głowie. Udało mi się ustalić jedno. Mimo tego, że czuje się zraniona i zdradzona, potrzebuje Go. Victora. Mojego kochanego nerwusa, który zrobiłby dla mnie i Dylana wszystko. Wzięłam do ręki komórkę i wpisałam dobrze mi znany numer. Nacisnęłam zieloną słuchawkę i przyłożyłam telefon do ucha. Moja wściekłość już dość złego wyrządziła.

Victor:


Od razu po telefonie Any pojechałem do szpitala. Kiedy dowiedziałem się o wypadku byłem wściekły. To wszystko moja wina. Musze to naprawić. Kocham Anę i Dylana. To moja rodzina i nie mogę jej stracić. Zapukałem i usłyszawszy pozwolenie, wszedłem do sali szpitalnej, gdzie przebywała moja ukochana. Była blada i poobijana. Wyglądała na zamyśloną. Gdy zamknąłem za sobą drzwi, spojrzała na mnie, a w jej oczach dostrzegłem łzy. Podszedłem bliżej i czekałem na to, co powie. Nie chciałem znów powiedzieć czegoś nieodpowiedniego. Ana jednak nie powiedziała nic tylko mocno się do mnie przytuliła i zaczęła płakać. Zaskoczony, ale również zaniepokojony, odwzajemniłem gest i delikatnie gładziłem ją po włosach. Nic nie mówiliśmy, a cisza, która zapanowała była kojąca. Po dłuższym czasie, czarnowłosa odsunęła się i spojrzała na mnie.
- Część mnie nadal wścieka się na ciebie, ale ta druga, większa część bardzo cie kocha i chce wysłuchać twojej wersji wydarzeń. Przeszliśmy tak wiele i mimo zaufania do ciebie, nie pozwoliłam ci na wyjaśnienia. Może gdyby w tym samym dniu nie straciła ojca wszystko potoczyłoby się inaczej. – w jej oczach dostrzegłem ból i smutek. – Potrzebuje cie wysłuchać. Wysłuchać, uwierzyć i znów być z tobą. Tak bardzo cie kocham, że nie panuje nad sobą. – ujęła w dłonie moje policzki. – Dlatego proszę, powiedz, co tak naprawdę się wydarzyło. – to mówiąc umilkła i wpatrywała się we mnie tymi cudownymi oczami. Usiadłem obok niej na łóżku i ująłem jej dłoń w swoje.
- Była impreza u Alexisa. Oprócz chłopaków z drużyny i ich połówek, były też jakieś koleżanki Sancheza. Jedną z ich była właśnie Vivien. Trochę za dużo wypiłem, a potem ona zapytała czy pokazałbym jej gdzie jest toaleta. Zgodziłem się i zaprowadziłem ją do tej na górze. Nie wiem, kiedy pocałowała mnie, a potem nic nie pamiętam. Przebudziłem się w jakimś łóżku, w samych bokserkach, a ona leżała na mnie. Nim zdążyłem ją odepchnąć, ty weszłaś do pokoju, a resztę już znasz. Nie mam pojęcia, kiedy mnie tam zaciągnęła i rozebrała. Wiem, że nic między nami nie zaszło. – milczała, a ja czekałem jak na ścięcie. Od jej odpowiedzi zależała cała nasza przyszłość. Kocham ją i nie potrafię sobie wyobrazić życia bez niej.
- Wierze ci. – po tych słowach kamień spadł mi z serca. – Jest podła i chce się zemścić za brata, który ma ją gdzieś. Myślała, że udało jej się zabrać wszystko, co kocham. Trzeba jej pokazać, kto jest górą. – spojrzałem na nią zainteresowany, a ona lekko się uśmiechnęła. – Pomożesz? – kiwnąłem głową zgadzając się w ciemno. Dla Any zrobiłbym wszystko.
- Kocham Cie, wiesz? – zapytałem, a ona delikatnie mnie pocałowała.
- Wiem, bo ja ciebie też bardzo kocham. – wpiłem się w jej usta, a ona objęła rękami moją szyję. Tak tęskniłem za jej ustami, dotykiem i zapachem. Ręce położyłem na jej tali przyciągając ją do siebie. Teraz czułem, że wszystko jest możliwe.

Ana:


Następnego dnia zostałam wypisana do domu. Victor przyjechał ze mną i od razu pojechaliśmy odebrać Dylana, który przebywał pod opieką dziadków. Między mną i moim ukochanym wszystko powoli wracało do normy. Wczoraj udało nam się pogodzić i to, muszę przyznać, w bardzo przyjemny sposób. Teraz tylko muszę nadrobić czas z synkiem i zainteresować się jak idą przygotowania do ślubu, który już za tydzień. Dobrze zrobiłam nie odwołując wszystkiego. Do tego trzeba było zająć się Vivien. Zostaje jeszcze jej facet, który praktycznie zabrał mi pracowników, a zaraz zrobi to samo z moją firmą. Gdy w końcu, weszliśmy do domu, ktoś zadzwonił do drzwi.
- Informowałeś kogoś, że dzisiaj wracam? – zapytałam, a Victor pokręcił głową. Z małym na rękach, otworzyłam drzwi. W progu stał Cristian. W ręku trzymał bukiet kwiatów.
- Przyszedłem przeprosić, powitać cie w domu i zaoferować pomoc w czymkolwiek tylko będziesz chciała. – uśmiechnęłam się lekko i odsunęłam się pozwalając mu wejść do środka.
- Przeprosiny przyjmuje, dziękuje za powitanie i chętnie przyjmę pomoc. – zaśmiałam się i zaprowadziłam go do salonu, gdzie na kanapie siedział Victor. Przywitali się, a następnie Cris stanął przede mną i wyciągnął ręce.
- Mogę go potrzymać? – kiwnęłam głową z uśmiechem i podałam przyjacielowi mojego synka. Maluch, gdy tylko zobaczył wujka, szeroko się uśmiechnął i przytulił się do niego. Ale to słodko wyglądało.
- Idę zrobić sobie kawę. Co dla was? – zapytał mój narzeczony, kierując się w stronę kuchni.
- Dla mnie zielona herbata, dla Dylana mleko. – odparłam i wysłałam mu buziaka w powietrzu. Udawał, że go łapie i chowa do kieszeni. Pokręciłam głową ze śmiechem.
- Dla mnie też kawa. – dodał Cristian. Vic zasalutował i zniknął nam z oczu. Słychać było tylko jak krząta się po kuchni.
- Teraz powiedz mi, jaki jest prawdziwy powód twojej wizyty. – dobrze go znałam i wiedziałam, że coś go trapi. Westchnął i podał Dylanowi jedną z zabawek. Siedzieli razem na dywanie i przyznam szczerze, czekałam tylko, aż zobaczę Tello z jego dzieckiem.
- Merche nie odbiera telefonów, nie odpisuje na smsy. Nawet nie wiem czy jeszcze jest w Barcelonie. – zwiesił głowę. – Zawaliłem na całej linii. Zraniłem ją, ciebie, Agę.
- Nie martw się o Merche. Dzwoniła do mnie wczoraj. Jest podłamana i wściekła, ale poza tym cała i zdrowa. Wróciła do siebie. Daj jej czas i trochę spokoju. Lepiej powiedz jak sprawy z Agnieszką. – rozsiadłam się na kanapie i czekałam na relacje przyjaciela.
- Z dnia na dzień coraz lepiej. Wraca moja dawna ruda. – uśmiechnął się, a mi zrobiło się cieplej na sercu. Jego szczęście jest też moim.- I w tej sprawie do ciebie przychodzę, ale nie tylko w tej. Pomogłabyś mi wybrać pierścionek dla Agi? – zatkało mnie, ale po chwili odzyskałam głos i szeroko się uśmiechnęłam.
- Jeszcze się pytasz? Oczywiście, że tak! – wstałam i kucając obok, przytuliłam się do niego. – To będzie dla mnie zaszczyt. – odwzajemnił uścisk i widziałam jak jego twarz się rozświetliła. – A teraz druga sprawa, ale poczekajmy z nią na Victora. – w tym samym momencie w progu stanął Vic z tacą. Postawił nasze napoje na stoliku, a potem wziął Dylana na ręce i zaczął karmić małego z butelki. Boże, jak oni cudnie razem wyglądają!
- Słucham uważnie, co to za sprawa? – zapytał blondyn, patrząc na naszego gościa zainteresowanym wzrokiem.
- Na dzisiejszym, porannym treningu był jeden z członków zarządu. Chcą, żebyśmy wymyślili jakiś sposób, żeby poprawić dobre imię klubu i sprawić, że przybędzie nam nowych fanów i sponsorów. Debatowaliśmy nad tym, ale żaden z nas nie ma odpowiedniego pomysłu. Co wy na to? – zaśmiałam się cicho, bo wpadł mi do głowy genialny pomysł. Z resztą chodził po głowie już dawno, ale wcześniej tyle się działo, że nie miałam na to czasu. Spojrzeli na mnie zaciekawieni. – Ana?
- Mam pomysł, ale nie wiem czy wasze partnerki się na to zgodzą. – wyszczerzyłam się i upiłam parę łyków herbaty. Cały czas milczeli, więc kontynuowałam. – Co wy na to, żeby stworzyć kalendarz? Całe pieniądze ze sprzedaży zostaną przekazane na cele charytatywne. Tyle, że to będzie kalendarz z waszymi zdjęciami. Nagimi lub półnagimi. – poruszałam zabawnie brwiami i czekałam na ich reakcje. Pierwszy odezwał się mój ukochany.
- Ty tak serio? Zgodziłabyś się, żeby jakieś obce kobiety podniecały się moim nagim zdjęciem? – mówiąc to zakrył małemu uszy. – Wiedziałem, że masz dużo fantazji erotycznych, ale nie wiedziałem, że takich. – zaśmiał się. – Jeśli mi pozwolisz to w to wchodzę. - spojrzeliśmy na Tello, a ten najpierw patrzył na nas z niedowierzaniem, a potem wybuchnął niepohamowanym śmiechem.
- Dobra, niech będzie. Ale Aga mnie zabije. – nadal się śmiał.
- Co w tym takiego zabawnego? – zapytałam, a ten roześmiał się jeszcze bardziej.
- Wyobraziłem sobie nagiego Pikacza. – wybuchnął kolejną falą śmiechu, a ja i Victor dołączyliśmy do niego. – Łee, musze go teraz wymazać, bo będę miał w nocy koszmary.
- Teraz tylko wybrać pozostałą dziesiątkę i do dzieła. – odparłam i podnosząc się, podeszłam do narzeczonego i wzięłam od niego zasypiające dziecko. – Idę go położyć, zaraz wracam. – to mówiąc skierowałam się na górę, do dziecinnego pokoju. Otuliłam moje, śpiące już, maleństwo i ucałowałam je w czółko. Mogłabym tak wpatrywać się godzinami w moje śpiące dziecko. Dylan to całe moje życie i nie wyobrażam sobie, żeby go nie było. W końcu udało mi się wyjść i wrócić na dół. Chłopaki właśnie się z czegoś śmiali. Usiadłam Victorowi na kolanach, a ten objął mnie w talii i ucałował w kark.
- Jak mały? – wymruczał.
- Śpi jak aniołek. – odparłam. – Schodząc na dół przypomniałam sobie, że oferowałeś pomoc. – zwróciłam się do Cristiana, a ten pokiwał głową czekając na ciąg dalszy. – Kate miała pomóc mi w przygotowaniach do ślubu, ale utknęła w Nowym Jorku. – chciałam coś jeszcze dodać, ale piłkarz mnie uprzedził.
- Wszystkim się zajmę. Chociaż tak będę mógł ci wynagrodzić moją nieobecność.
- Dziękuje. – podniosłam się i ucałowałam go w policzek. – A teraz wybaczcie mi panowie, ale czuje się wyczerpana. Pójdę się położyć. Do zobaczenia jutro Cris. – to mówiąc pożegnałam się z Tello, ucałowałam Vica i poszłam się położyć. Wpakowałam się po kołdrę, zwinęłam w kłębek i zamknęłam oczy. Tego mi było trzeba. Już prawie zasypiałam, gdy poczułam dłoń mojego narzeczonego na swoim brzuchu, a jego usta przy moim uchu.
- Dobranoc aniele. Kocham cie najmocniej na świecie. – wyszeptał i ucałował mnie w policzek. Odwróciłam się w jego stronę i przybliżyłam swoją twarz do jego twarzy.
- Nieprawda. To ja kocham cie najmocniej w całym wszechświecie. – pokręcił głową i czule mnie pocałował przytulając do siebie. Objęłam jego kark dłońmi i pogłębiłam pocałunek. Jak ja uwielbiam tego mężczyznę! Jak mogłam żyć tak długo bez niego? Tego chyba nigdy się nie dowiem.

***


No już się tak mężu nie chwal <3

wtorek, 6 maja 2014

Rozdział 11.


Ana:


Minęło parę dni, nawet nie liczyłam ile. Nadszedł dzień pogrzebu taty. Zajęłam się wszystkim, bo wiedziałam, że Carlesowi będzie zbyt ciężko. Sama ledwo dawałam sobie radę. Dnie i noce spędzałam na płaczu. Nie mogłam jednak całkiem zatracić się w żalu i rozpaczy, bo mam dziecko. Synka, którym trzeba się opiekować i czuwać nad nim. Co chwile przychodził lub dzwonił ktoś i proponował pomoc, ale odmawiałam i powtarzałam wszystkim, że sobie radzę. Odrzucałam połączenia od Victora, a smsy kasowałam bez czytania. W tym samym dniu straciłam dwie ważne dla mnie osoby. Czym sobie zasłużyłam? Usłyszałam płacz małego i wzięłam go na ręce, a ten wtulił się we mnie. Ubrałam go w czarny garniturek, a siebie w czarną sukienkę. Włosy upięłam w koka i zrobiłam lekki makijaż. Dzisiaj nie mam już chyba, czym płakać, a makijażem nie potrafię zakryć cieni pod oczami i przekrwionych, od płaczu, oczu. Wsiadłam do samochodu wcześniej przypinając fotelik z Dylanem i po parunastu minutach byłam w kościele, gdzie miał się odbyć pogrzeb. Wchodząc do katedry, z dzieckiem na rękach, dostrzegłam wielu piłkarzy z partnerkami, Kate z Lucą, Jose z żoną i rodziców Victora. On sam siedział obok nich i patrzył na mnie z wymalowanymi na twarzy smutkiem i troską. Odwróciłam wzrok i usiadłam w pierwszym rzędzie obok Carlesa i Vanessy. Mój brat był podłamany, ale już nie płakał. Ucałowałam go w policzek, a on zrobił to samo. Msza mijała, a ja byłam zatopiona we wspomnieniach związanych z tatą.

- Córeczko, jesteś już gotowa, więc mogę cie puścić. – powiedział pewnie, ale ja pokręciłam głową.
- Nie puszczaj, tatusiu! Boję się.. – tata zatrzymał rowerek i ukląkł obok.
- Nie musisz się bać kochanie. Jestem tu z tobą i nie pozwolę, żeby coś ci się stało. Obiecuje. – odparł i ucałował mnie w czoło.
- A jeśli upadnę?
- To cię podniosę i spróbujesz znowu. Nie zostawię cię. – pewniejsza siebie znów zaczęłam pedałować i nawet nie wiem, kiedy, tata puścił rower, a ja jechałam sama. Zatrzymałam się, po paru metrach, zeszłam i mocno się do niego przytuliłam.
- Już umiem, już umiem! Dziękuje tato! Kocham cię! – krzyczałam i ucałowałam go w policzek znów mocno przytulając.
- Ja też cię kocham księżniczko. – odpowiedział, ze śmiechem.



- Czy ktoś z członków rodziny chciałby zabrać głos? – z rozmyślań wyrwał mnie głos księdza. Podniosłam się, a Carlito wziął ode mnie Dylana. Weszłam na ołtarz, spojrzałam na tatę leżącego w otwartej trumnie, a potem na zebranych. W oczach miałam łzy, a głos mi drżał, ale wiedziałam, że muszę coś powiedzieć.
- Kim był Josep Puyol? Pewnie wiele osób zadaje sobie to pytanie. Dla niektórych był szefem, współpracownikiem, sąsiadem, przyjacielem, mężem, synem.. Ale dla mnie był kimś najważniejszym. Moim tatą. Tatusiem, który nauczył mnie jeździć na rowerze, pływać, całował moje rany, uczył, że powinnam być uczciwa i wrażliwa. – głos coraz bardziej mi się łamał, a z oczu ciekły łzy, ale nie przestawałam mówić. – Przez parę ostatnich lat myślałam, że się ode mnie odwrócił. Przestał mnie kochać. Jak głupia mogłam być myśląc w ten sposób? On zawsze mnie kochał, nawet, kiedy tego nie okazywał. Straciłam tyle czasu na złość do niego. Tyle wspólnych chwil. Przepraszam tato. – odsunęłam się od mikrofonu, podeszłam do trumny. Pogłaskałam rodziciela po policzku i całując w czoło, odparłam – Kocham cię. Potem wróciłam na miejsce, a głos zabrał mój brat. Był blady i podłamany. W jego oczach widziałam smutek i wyrzuty sumienia.
- To co powiedziała Ana to piękne słowa. Słowa córki, która kochała swojego tatę. – spojrzał na mnie. – Chciałbym móc powiedzieć to samo. Użyć tych samych fraz czy stwierdzeń, ale nie potrafię. Prawie nie znałem własnego ojca i to z własne winy. Byłem uparty i zaślepiony złością na niego. Nie chciałem nawet go wysłuchać. Jak mogłem tak postąpić? Jedyne, co wiem o ojcu to to, że był uczciwy, uparty, sprawiedliwy i potrafił postawić na swoim. Potrafił być też wrażliwy i troskliwy. Szkoda tylko, że nie dla mnie. – przerwał i przymknął oczy. – Niech każdy, kto nie poznał Josepa Puyola żałuje tego. – otworzył oczy. – Ja żałuje. – to mówiąc zszedł z mównicy i usiadł obok mnie. Do końca nabożeństwa głos zabrał tylko ksiądz. Po mszy przeszliśmy na cmentarz, a tam odmówiliśmy modlitwę i wsadzili trumnę z ciałem taty do wykopanego wcześniej dołu. Widziałam jak wszyscy wokół płaczą lub stoją smutni, a ja nie potrafiłam już płakać. Przytuliłam do siebie synka i wtuliłam twarz w jego włoski. Słyszałam, że ktoś do mnie mówi, ale nie dochodziło to do mnie. Podniosłam głowę i zobaczyłam jak ludzie podchodzą do mnie, a potem do Carlesa i coś mówią. Pewnie składają kondolencje. Dziękowałam im automatycznie nawet nie wsłuchując się w to, co mówią. Stanęli przede mną rodzice Victora i dopiero to sprowadziło mnie na ziemie.
- Ano, jest nam naprawdę bardzo przykro z powodu twojej straty. – zaczął Jose.
- To straszne stracić jednego z rodziców. Jeśli będziesz potrzebowała pomocy to dzwoń. – dodała Agueda i mocno mnie uściskała.
- Dziękuje - tylko tyle udało mi się odpowiedzieć. Głos mi się łamał i miałam ochotę się rozpłakać. Valdesowie odeszli, a przede mną stanął Vic. Jego tutaj nie potrzebuje. Nie teraz. Nie tu. Nie dzisiaj. Patrzył na mnie z troską, bólem, żalem i smutkiem.
- Kochanie, wiem, że nie chcesz mnie widzieć, ale chciałem powiedzieć, że bardzo mi przykro z powodu twojego taty. Nie wyobrażam sobie jak musisz teraz cierpieć. Mogę ci jakoś pomóc? – jego pytanie wyzwoliło we mnie coś, czego dawno nie czułam. Wściekłość. Czystą złość. Nie wiem nawet, kiedy Kate wzięła ode mnie Dylana.
- Owszem, możesz mi pomóc. Wynoś się z mojego życia. Nie chce cie więcej widzieć. – warknęłam. – Nawet nie wiesz jak mnie zraniłeś! – mój głos zmienił się w krzyk rozpaczy, a ja nie potrafiłam utrzymać emocji na wodzy. – Jak mogłeś to zrobić? Podobno mnie kochałeś! Nie potrafię na ciebie patrzeć, bo od razu widzę cię w łóżku z nią! Zostaw mnie w spokoju. Nie chce mieć z tobą już nic wspólnego. Możesz wyprowadzać się do tej cholernej Francji! – łzy pociekły po moich policzkach, a ja minęłam go pośpiesznie i wsiadłam do samochodu. Odpaliłam i ruszyłam z piskiem opon. Nie wiem jak dużo było na liczniku, ale nie obchodziło mnie to. Zamrugałam próbując pozbyć się c oraz to nowych łez. Jak mógł mi to zrobić? A potem śmierć ojca. Wszystko tego jednego, cholernego dnia! Zajęta rozmyślaniami i łkaniem nie zauważyłam, że na drodze leży powalone drzewo. Musiała to zrobić ostatnia burza. Wcisnęłam hamulec, ale było już za późno. Poczułam jak moim samochodem zarzuca, a potem zaczyna koziołkować w powietrzu by w końcu wylądować do góry nogami gdzieś na poboczu. Jęknęłam czując, rozchodzący się po moim ciele, ból. Zamknęłam oczy i ostatnie, co usłyszałam to szum wody.


David:


- Po cholerę tu przyszedłeś dzisiaj?! – próbowałem być spokojny, ale nie dałem rady. Wrzeszczałem na Valdesa, a Andres i Gerard trzymali mnie, żebym mu nie przywalił. – Ona już wystarczająco przez ciebie cierpi! Trzeba ją znaleźć. Puśćcie mnie no. – warknąłem, a piłkarze po chwili wykonali moje polecenie. – Cholerny zdrajca. – warknąłem w stronę bramkarza i wsiadłem do mojego auta. Już miałem ruszyć, gdy zobaczyłem, że Carles siada obok mnie.
- Myślałeś, że puszcze cie samego? Poza tym, to moja siostra i też się martwię. – odparł i zapiął pas, a ja ruszyłem w drogę. Jechaliśmy cały czas prosto rozglądając się i szukając dziewczyny. Po dłuższym czasie już straciliśmy nadzieje, gdy nagle zobaczyłem w oddali powalony pień drzewa i zahamowałem. Nieopodal drogi, w rzece, leżał samochód. Był odwrócony do góry nogami, ale z daleka poznałem, do kogo należy. Ana! Nim zdążyłem otworzyć drzwi, zszokowany tym, co widzę, Carlito wyskoczył z pojazdu i ruszył biegiem do wody. Po drodze pozbył się marynarki, krawata i butów. Wyjąłem telefon, zadzwoniłem po karetkę, a następnie zrobiłem to samo, z co przyjaciel i wbiegłem do lodowatej wody. Chłopak wołał siostrę, ale ta nie odpowiadała.
- I co?! – zapytałem, a szatyn wynurzył się i pokręcił głową.
- Jest w tym pieprzonym aucie, przypięta! Nie umiem jej odpiąć! – odkrzyknął i znów zanurkował. Dołączyłem do niego i zobaczyłem ją. Rzeczywiście była przypięta do siedzenia i zwisała głową w dół. Wyglądała tak spokojnie. Ana, żyj! Podpłynąłem i próbowałem otworzyć drzwi z samochodu. Na próżno. Ciśnienie wody było zbyt duże. Zakląłem i próbowałem łokciem zbić szybę. Na nic. Łom! Mam go w bagażniku! Wynurzyłem się i pobiegłem po narzędzie. W tym samym czasie zobaczyłem, jak parę samochodów zatrzymało się i ludzie przyglądali się całej akcji. Zdenerwowałem się jeszcze bardziej. Zamiast pomóc to stoją i się gapią! Znów znalazłem się pod wodą i spojrzałem na Carlesa. Cały czas próbowałam coś zrobić, ale brakowało mu już sił. Pokazałem mu łom, a ten spojrzał na mnie z nadzieją w oczach. Zamachnąłem się i uderzyłem w szybę. Raz, drugi i kolejny, aż w końcu szyba rozbiła się. To dało mi nadzieje. Muszę uratować przyjaciółkę! Włożyłem ręce do środka i starałem się odpiąć pasy. Za którymś podejściem udało się i ciało Any zostało uwolnione. Przy pomocy Puyola, otworzyliśmy te przeklęte drzwi i wyciągnęliśmy dziewczynę. Wziąłem ją na ręce i wynurzyłem się czując, że brakuje mi już tlenu. Odetchnąłem głęboko, a ze mną także El Capitano. Karetki nadal nie było, więc Carlito przystąpił do reanimacji, próbując pozbyć się wody z płuc swojej siostry. Ja usiadłem obok i ciężko oddychałem. Co jeśli ona się nie obudzi? Nie, nie mogę tak myśleć. Ana musi przeżyć! Przeżyła już Jamesa, więc to dla niej bułka z masłem. Jest silna, wiem to. Kolejna próby i nic. Puyol odsunął się nie mając już siły, więc od razu go zastąpiłem. Gdzie ta przeklęta karetka? Nigdy jej nie ma, gdy jest potrzebna. Już traciłem nadzieje, gdy nagle Ana podniosła się trochę i zaczęła wykaszliwać wodę. Poklepałem ją po plecach i odgarnąłem jej mokre włosy z twarzy.
- Co, co się stało? – wychrypiała. Była sina i wyglądała na słabą. Carles mocno ją uściskał. – Braciszku, udusisz mnie.
- Jak mogłaś napędzić nam tyle strachu? – zapytał i jeszcze raz ją uściskał, a potem odsunął się i przyglądał się jej intensywnie. Jakby wzrokiem chciał zbadać, co z jego ukochaną siostrą. – Jak to się stało?
- Przepraszam was, naprawdę.. – zachrypiała, a w jej oczach pojawiły się łzy. Widząc ją w takim stanie od razu zbliżyłem się i mocno ją przytuliłem. Nie wyczułem sprzeciwu, wręcz przeciwnie. Wtuliła się we mnie. Drżała i cicho łkała.
- Już dobrze. Jesteś bezpieczna. – powtarzałem cicho głaszcząc ją po plecach. Zrobiło mi się zimno i sam zaczął szczękać zębami, ale nie przejmowałem się tym teraz.
- Ja.. – odezwała się po chwili dziewczyna i odsunęła twarz od mojej przemoczonej koszuli. – Jechałam za szybko. Płakałam, nie zauważyłam tego konara, a potem było już za późno, żeby zahamować. Dziękuje wam za uratowanie mnie. Nawet nie wiem jak wam się odwdzięczę.
- Nie masz, za co dziękować. – odparł Carlito i pogłaskał ją po policzku. – Co jest do cholery z tą karetką? – w tym samym momencie usłyszeliśmy sygnał ambulansu. Wysiadło z niego dwóch sanitariuszy i podbiegli do nas z noszami.
- Kto jest poszkodowany? – wskazałem ręką na dziewczynę, a ci pomogli jej położyć się na noszach i przykryli ją kocem termicznym.
- Oni też powinni zostać zbadani. Ratowali mnie bardzo długo.
- Ja pojadę z siostrą w karetce. – powiedział tylko Puyol i wszedł za lekarzami do karetki.
- Zaraz dojadę do was do szpitala. Wejdę po drodze do domu po suche ubrania. – dodałem i pocałowałem w głowę przyjaciółkę. – Trzymaj się Puyol. – uśmiechnęła się delikatnie.
- Ty też, Villa. – odparła, a następnie zniknęła za drzwiami pojazdu. Czekałem tam, aż samochód będzie poza zasięgiem mojego wzroku, a potem wsiadłem do mojego auta i ruszyłem do domu po ubrania.


Ana:


Miałam potworne wyrzuty sumienia, że naraziłam Davida i Carlito na niebezpieczeństwo i stres. Nie chciałam, żeby moja przejażdżka tak się skończyła. Jak mogłam być tak skrajnie nieodpowiedzialna? Przecież mam malutkiego synka, który tak bardzo mnie potrzebuje. Brata i przyjaciół. Będąc pod wodą miałam sen. W sumie to nawet nie wiem czy to był sen czy wizja, ale podobało mi się to, co widzę. Byliśmy razem, ja i Victor. Szczęśliwi i uśmiechnięci siedzieliśmy na piasku. Słońce powoli chowało się za horyzontem, a my przytuleni podziwialiśmy jak bawią się nasze dzieci. Dylan, który miał już jakieś pięć lat i nasza trzyletnia córeczka. Ciekawe jak daliśmy jej na imię. W każdym razie, to tylko nierzeczywisty obraz. Boże, że też ta blond małpa dopięła swego. Zniszczyła związek, na którym tak mi zależało. Czy da się go jeszcze naprawić? Czy potrafię jeszcze zaufać Vicowi? Póki, co nawet nie mogę go wysłuchać. Dlaczego to wszystko musi być takie trudne?

***

Dzięki kochanej Ewi dowiedziałam się, że trzy dni przed moimi urodzinami ukarze się w Polsce biografia Victora! <3
Jestem przeszczęśliwa i na pewno ją kupię *...*

sobota, 22 marca 2014

Rozdział 10.

Bez zbędnych słów: BARDZO was przepraszam, za to, że tak długo mnie tu nie było. Tyle się działo ostatnio u mnie, że nie miałam do tego głowy, czasu, a przede wszystkim weny. Teraz siedze w domu, regenerując się po operacji i postanowiłam wziąć się w garść i skończyć pisać tego bloga. Wena wróciła i jest rozdział. Z góry przepraszam, że akurat taki, ale nie zawsze może być pięknie, prawda? Pozdrawiam i dziękuje tym, którzy jeszcze tu zaglądają i czytają. Kocham was!

***

Ana:

- No witaj ślicznotko. Jednak przejrzałaś na oczy? – zaśmiał się i obdarował mnie swoim czarującym uśmiechem.
- Nie pozwalaj sobie, James. – rzuciłam, a ten się tylko zaśmiał.
- Co cie do mnie sprowadza? Zdążyłaś się stęsknić?
- Chciałbyś. Chodzi o twoją siostrę i jej faceta. – uniósł jedną brew do góry, zdziwiony. – Mógłbyś jej nie nasyłać na mnie i moją rodzinę? Wystarczająco zła ty mi wyrządziłeś.
- Myślisz, że bym ją nasłał? Ją? – wybuchnął śmiechem, a po chwili spoważniał. – Uwierz mi lub nie, ale jeśli chciałbym ci dopiec, wysłałbym któregoś z kumpli, a nie moją przygłupią siostrzyczkę. Nie wiem, co ci robi i dlaczego, ale szczerze? Wisi mi to.
- Powiedziała, że robi to, dlatego, że wsadziłam cie do więzienia.
- Niech mówi sobie, co chce. Wszystko mi jedno. – podniosłam się i już chciałam odwiesić słuchawkę, ale usłyszałam, że coś mówi. – Ucałuj ode mnie Dylana. – po tych słowach zagotowało się we mnie i miałam ochotę go spoliczkować. Aż żałowałam, że ogranicza nas szyba.
- Parszywy dupek. Jak ja kiedykolwiek mogłam cie kochać?
- Sam się czasem zastanawiam. – odparł i wstał. Przez chwilę w jego oczach dostrzegłam cień uczucia. Uczucia? W nim? Chyba mi się przewidziało. Szybko wydostałam się z budynku więzienia i wsiadłam do samochodu. Po cholerę ja tu właściwie przyjechałam? Co ze mnie za idiotka. Przygryzłam wargę i odpaliłam silnik. W ciągu pół godziny, byłam już pod domem Chilijczyka. Odetchnęłam i bez pukania weszłam do środka. Panował tam gwar i hałas. Słyszałam głośną muzykę, śmiechy i szum rozmów. Po drodze do kuchni, szukając Victora, witałam się z piłkarzami i ich partnerkami. Za kuchenny blatem stał gospodarz i szykował drinki z parasolkami. Obok niego, przy wysepce, siedzieli Marc, Cristian i Martin.
- Hej chłopaki. – odparłam i przywitałam się z każdym. – Widzieliście gdzieś mojego narzeczonego? Bo nie umiem go znaleźć.
- Jeszcze przed chwilą tu był. – odrzekł Alexis. – Nie martw się, pewnie zaraz się znajdzie. Może jest na górze. Drinka? – wyszczerzył się podając mi szklankę z kolorowym trunkiem.
- Jasne. – odwzajemniłam uśmiech i wypiłam zawartość szklanki na raz.
- Ana, wszystko okej? – zapytał zatroskany Cris i podszedł do mnie. Pokręciłam głową, a do oczu napłynęły mi łzy. – Chodź, pójdziemy na górę pogadać. – to mówiąc objął mnie ramieniem i zaprowadził schodami na piętro. Weszliśmy do sypialni Sancheza i usiedliśmy na łóżku.
- No, więc? Co się dzieje?
- Siostra Jamesa się dzieje. Przyszła do nas podczas imprezy powitalnej Dylana. Powiedziała, że zemści się na mnie za to, co zrobiłam jej bratu. Jak się okazuje, jej chłopak, właśnie odbiera mi firmę. Zastanawiam się, co chce mi jeszcze odebrać. Boję się o małego i Vica i Carlito. O ciebie, Agę. Wszystkich, którzy są dla mnie ważni. – z oczu pociekły mi łzy, a chłopak przytulił mnie do siebie.
- Co do firmy to nie bardzo mogę ci pomóc, bo w ogóle się na tym nie znam. Ale co do reszty mogę ci powiedzieć tyle. Nie pozwolę, żeby zrobił coś tobie czy małemu. O Valdesa się nie bój, poradzi sobie. Z resztą tak samo jak nasz kapitan. No już, wszystko się ułoży. – ucałował mnie w czoło. Chciałam mu właśnie powiedzieć o mojej wizycie w więzieniu, kiedy usłyszałam głosy, a potem odgłos przedmiotu uderzającego o podłogę, dochodzące z pokoju obok. Spojrzeliśmy po sobie i wstając wyszliśmy z pokoju i podeszliśmy do drzwi obok. Piłkarz odsunął mnie za siebie, a ja tylko pokręciłam głową z uśmiechem na ustach. Troskliwy wariat. Otworzył po cichu drzwi i zamarł. Stałam za nim i nie widziałam, o co chodzi, więc odsunęłam go na bok i od razu tego pożałowałam. W łóżku, w pościeli, leżał nagi Victor, a na nim, równie naga, Vivien. Całowali się i pewnie nie tylko. Widząc to od razu przed oczami stanęła mi scena, którą widziałam w swojej własnej sypialni z Jamesem w roli głównej. Istne deja vu. Zakryłam twarz dłonią próbując zdusić okrzyk bólu. Bramkarz spojrzał na mnie i zobaczyłam w jego oczach zaskoczenie, zastąpione od razu przerażeniem, bólem i żalem? Odwróciłam się na pięcie i zbiegłam na dół. Biegnąc do wyjścia, z oczami pełnymi łez, wpadłam na Cesca. Jeszcze on mi tu teraz potrzebny! Minęłam go i wybiegłam na zewnątrz. Kiedy byłam odpowiednio daleko od domu, stanęłam i rozpłakałam się na dobre. Zakryłam dłońmi twarz i załkałam. Chciała się zemścić i się jej udało. Uwiodła go. Najgorsze jest jednak to, że on na to pozwolił. Zdjęłam obcasy i wolnym krokiem ruszyłam w stronę domu. Na szczęście wszyscy piłkarze mieszkają stosunkowo blisko siebie. Nawet nie wiem, kiedy, zaczęło padać, ale nie obchodziło mnie to. Całkiem przemoczona i zziębnięta dostałam się do domu. Usiadłam na schodach i próbowałam się uspokoić. Musiałam się doprowadzić do ładu i odebrać synka od rodziców Victora. Usłyszałam dzwonek mojej komórki, która znajdowała się w mojej torebce. Wyciągnęłam ją, ale w tym momencie przestał dzwonić. Spojrzałam na wyświetlacz i zobaczyłam informacje o 10 nieodebranych połączeniach i pięciu smsach. Zignorowałam je i spojrzałam na numer dzwoniący przed chwilą. Jakiś nieznany. Trudno, zadzwoni znowu. Nie minęła chwila i rzeczywiście zaczął znowu dzwonić.


Odebrałam.

- Halo.
- Pani Ana Puyol? – zapytał męski głos.
- Przy telefonie. W czym mogę pomóc? – starałam się uspokoić głos i otarłam łzy wierzchem dłoni.
- Ten numer został podany do udzielania medycznych informacji. Chodzi o pani ojca, Josepa Puyola. Mogłaby pani jak najszybciej przyjechać do szpitala? – przytaknęłam, rozłączyłam się i nie dbając o to jak wyglądam wyszłam na deszcz. Zadzwoniłam po taksówkę i po dość krótkim czasie wbiegałam na oddział intensywnej terapii.
- Szukam mojego taty. Josep Puyol. Podobno został tu przywieziony. – kobieta siedząca w recepcji spojrzała na mnie ze szczerym współczuciem.
- Zaprowadzę panią do poczekalni i wezwę lekarza. – to mówiąc posadziła mnie na jednym z krzeseł i zniknęła za wielkim, dwuskrzydłowymi drzwiami. Co się dzieje? Jest z nim aż tak źle? Zapytał mnie czy mu wybaczę, a ja co? Nie odpowiedziałam. Wtedy na przyjęciu powitalnym. Przyszedł, żeby odkupić swoje winy. Potem już go nie widziałam. Dlaczego podał mój numer, a nie matki? Zadzwoniłam do Carlesa, ale nie odbierał, więc nagrałam mu wiadomość. Powinien tu być, mimo, że nienawidzi ojca. To nadal jego tata i go kocha.
- Pani Puyol? – koło mnie usiadł młody, może trzydziestoletni, lekarz. Kiwnęłam głową. – Przed godziną przywieźli tu pani ojca z zawałem serca. – zamarłam na te słowa i spojrzałam na mężczyznę. – Ratowaliśmy go przez godzinę, ale niestety jego serce nie wytrzymało. Przed telefonem do pani ogłosiłem zgon. Bardzo mi przykro. – po policzkach ciekły mi nowe fale łez, a ja siedziałam kompletnie wmurowana w plastikowe krzesło. Poczułam dłoń lekarza na plecach. Mówił coś, ale już go nie słuchałam. On nie mógł umrzeć. Miałam się z nim spotkać i porozmawiać. Miał poznać lepiej Dylana i Victora.
- Chce go zobaczyć. – tylko tyle udało mi się wykrztusić. Kiwnął głową i pomagając mi wstać, zaprowadził mnie korytarzem do jednej z sali. Widząc blade, bezwładne ciało mojego rodziciela chciało mi się krzyczeć i wyć. Poczułam, że mężczyzna wychodzi i zamyka drzwi. Rozpłakałam się na nowo i podeszłam do łóżka. Usiadłam na jego brzegu i dotknęłam dłonią policzka mojego taty. Taty, który nauczył mnie jeździć na rowerze. Taty, który odprowadzał mnie do szkoły, odwoził na treningi i wspierał we wszystkim. Mój ukochany tatuś. Załkałam i wtuliłam twarz w jego tors. – Tak cie przepraszam, tato. Przepraszam, że nie odpowiedziałam. Potraktowałam cie tak okropnie, a potem tak długo się nie odzywałam. Powinnam była cie wysłuchać, porozmawiać. Spojrzałam na jego twarz i zbliżając usta do jego czoła, wyszeptałam. – Wybaczam ci, tato. – ucałowałam jego chłodniejącą skórę i wtuliłam się niego. Czułam tak dobrze znany mi zapach wody po goleniu, której zawsze używał. Nie potrafiłam przestać łkać. Nie potrafiłam w to uwierzyć i tego zaakceptować. To nie może być prawda. On tylko śpi. Zaraz się obudzi i wszystko będzie dobrze. Musi być dobrze.
- Pani Puyol. Przepraszam, że przeszkadzam, ale przyjechał pani brat. – z trudem udało mi się podnieść i opuścić tatę. Wyszłam na korytarz, gdzie zastałam mojego brata i jego dziewczynę.
- Hermanita, co się stało? Brzmiałaś niepokojąco.
- Chodzi o tatę, on..
-Po to mnie nie tu wezwałaś? Dla niego?! Dobrze wiesz, że nie chce go znać. Jeśli to tyle to wychodzę. Vanessa, chodź. – to mówiąc odwrócił się i chciał wyjść.
- On nie żyje! – krzyknęłam głosem pełnym bólu i cierpienia i padłam na kolana. – Nie żyje i ty musisz tam iść i go pożegnać. – odwrócił się zszokowany i spojrzał na mnie. – Musisz to zrobić, bo do końca życia sobie tego nie wybaczysz. – dodałam i załkałam na nowo. Podszedł do mnie i kucając przede mną, przytulił mnie do siebie mocno. Gładził mnie po głowie i czułam jak się trzęsie, płakał.
- Nie mogę tam iść. Nie potrafię.. Nie po tym jak go potraktowałem.. – szeptał roztrzęsionym, przytłumionym głosem. Spojrzałam na niego i pogłaskałam go po policzku.
- Potrafisz. Powiedz mu to wszystko, co teraz czujesz. Wybacz mu i pozwól trafić tam gdzie powinien. – pocałował mnie w czoło i pomógł wstać, a potem złapał za dłoń.
- Pójdziesz ze mną?
- Jasne. – przekroczyliśmy ponownie próg pokoju i stanęliśmy przy łóżku. Mój brat puścił moją dłoń i załkał wtulając twarz w tors taty. Zaczął mówić zduszonym głosem. Przepraszać, żalić się. Usiadłam po drugiej stronie i oparłam czoło na dłoni ojca. Dlaczego ludzie uświadamiają sobie, że popełnili błąd dopiero, kiedy jest już za późno by go naprawić? Przez wściekłość na matkę nie potrafiłam wybaczyć tacie. Porozmawiać z nim, przypomnieć sobie o tych wszystkich dobrych chwilach. Zamiast tego były kłótnie, żale i wyrzucanie sobie winy i grzechów. Oby tylko znalazł lepsze miejsce, dobre dla niego. Bezpieczne. Zamknęłam oczy i wdychałam ten dobrze mi znany zapach zatracając się we wspomnieniach i bólu.


poniedziałek, 10 lutego 2014

Rozdział 9.

Witajcie kochane. Przepraszam Was bardzo za taką długą przerwę. Straciłam wenę, poza tym, trochę się u mnie działo. Na szczęście wzięłam się w garść i wracam z nowym rozdziałem. Mam nadzieje, że się spodoba. Proszę o opinię w komentarzach. ;) Buziaki ;*

***

Ana:

Wtuleni w siebie, nadal w wannie, usłyszeliśmy dzwoniący telefon. Mój telefon. Kto może dzwonić do mnie o trzeciej w nocy? To musi być coś ważnego. Z trudem wyplątałam się z uścisku narzeczonego i nago, podbiegłam do telefonu.
- Tak?
- Ana! Jak dobrze, że odebrałaś! Przepraszam, że wam przeszkadzam. Nie robiłabym tego, ale chodzi o Dylana. – to była Shakira. W jej głosie wyczułam panikę i strach.
- Co z nim? – przed oczami miałam same czarne scenariusze. – Shak, co jest?
- Jesteśmy w szpitalu. Miał gorączkę, starałam się ją zbić, ale żadne leki nie pomagały, więc wezwałam karetkę. Lekarz nie chce mi nic powiedzieć, bo nie jestem rodzicem. – była podłamana. Serce na moment mi stanęło i poczułam łzy pod powiekami. Moje maleństwo.
- Wyślij adres smsem. Zaraz będziemy. – to mówiąc rozłączyłam się i szybko wróciłam do łazienki po ubrania. Ubierałam się w pośpiechu.
- Skarbie, co się stało? – zapytał zatroskany Victor stając obok, w spodniach, zakładając koszulkę.
- Dylan jest w szpitalu. Ma bardzo wysoką temperaturę. – z oczu pociekły mi łzy. Blondyn przytulił mnie i pocałował w czubek głowy. Wyczułam, że sam się zestresował.
- Masz adres? – kiwnęłam głową niezdolna nic powiedzieć przez ściśnięte gardło. – Jedziemy, chodź. – wziął mnie za rękę i szybko opuściliśmy hotel.


***


W szpitalu byliśmy po dziesięciu minutach. Szybko trafiliśmy na odpowiednie piętro, gdzie na korytarzu zastaliśmy zestresowaną Shak. Victor został z przyjaciółką, a ja weszłam na salę, gdzie leżał nasz synek. Była tam lekarka i dwie pielęgniarki. Widząc mojego malutkiego synka podłączonego do tych maszyn i takiego bladego miałam ochotę płakać. Tak samo się czułam, kiedy przebywał w inkubatorze. On mjest taki maleńki, a już tyle przeszedł.
- Pani jest matką? – zapytała kobieta w białym fartuchu. Kiwnęłam tylko głową. – Proszę się nie martwić, najgorsze już za nim. Udało nam się zbić gorączkę i podaliśmy kroplówkę na odwodnienie. To początki zapalenia płuc, ale zadziałaliśmy szybko i choroba nie rozwinęła się za bardzo. Zostanie na obserwacji przez dwa dni i jeśli wszystko będzie w porządku to po tym czasie go wypiszemy. Muszę pani powiedzieć, że to bardzo silny chłopczyk. Jak na wcześniaka to prawdziwy heros. – uśmiechnęła się i poklepała mnie po ramieniu.
- Dziękuje pani doktor. Czy możemy z narzeczonym przy nim zostać?
- Oczywiście. Proszę mi wybaczyć, ale wzywają mnie. Zajrzę do państwa później. – to mówiąc wyszła, a ja usiadłam na krześle przy łóżeczku gdzie leżała moja kruszyna. Pogłaskałam go po rączce i ucałowałam w ciepłe czółko.
- Jak z nim? – koło mnie pojawił się Vic i usiadł obok obejmując mnie ramieniem. Oparłam się o niego i przymknęłam oczy.
- Najgorsze już za nim. Początki zapalenia płuc, ale na szczęście w porę zażegnane.
- Całe szczęście. – odetchnął z ulgą i przytulił mnie do siebie. – Nie martw się, dzień lub dwa i zabierzemy go do domu. – ucałował mnie w czubek głowy. Miałam nadzieje, że tak właśnie będzie.


***

Po dwóch dniach obserwacji, lekarka wypisała Dylana i mogliśmy wrócić do domu. Jutro Gran Derbi z Realem. Chłopaki bardzo się stresują i każdą chwilę spędzają na treningach lub omawianiu taktyki. Do naszego ślubu zostały dwa tygodnie, a przed drużyną jeszcze kilka meczy. Victor rzadko bywa w domu, a ze mną jest coraz gorzej. Ostatniej nocy nie spałam nawet godziny. Do tego jeszcze całe to zamieszanie z moją firmą. Siedziałam właśnie, z małym na rękach i omawiałam z Jose taktykę. W biurze było cicho i spokojnie. Przecież dziś normalny dzień roboczy. Gdzie są pracownicy? Zajrzałam do każdego biura po kolei i zatkało mnie. Były wysprzątane i puste.
- Jose, o co tu chodzi? Gdzie nasi ludzie? – przygryzł wargę i skrzywił się.
- Myślałem, że jeszcze to przemyślą. Był tu ten cały Montgomery. Zaproponował naszej ekipie lepsze warunki i wyższe płace. Zrozum, większość z nich ma kredyty lub rodzinę na utrzymaniu.
- Ja wszystko rozumiem. Zabrał mi ludzi, ale nadal mam naszą siedzibę i Ciebie. – w tym momencie usłyszała cichy śmiech. Odwróciłam się i ujrzałam uśmiechniętego biznesmena.
- Mówiłem, że jeszcze się zobaczymy, pani Puyol. – spojrzałam na niego ze złością i jedynie Dylan, będący w mych ramionach, hamował mnie przed tym, żeby nie powiedzieć mu paru przykrych słów.
- Czego pan ode mnie chce? Moich pracowników już pan zabrał.
- Owszem, ale ten budynek ma dobrą lokalizację i jest odpowiednio wyposażony. No i potrzeba mi odpowiedniego szefa i zastępcy.
- Możesz sobie pomarzyć o tym budynku i naszej współpracy. – spojrzałam kątem oka na Martineza i widziałam, że miał podobne zdanie. – Coś jeszcze? Bo jeśli nie to zapraszam do wyjścia. – podszedł do mnie na tyle, blisko, że czułam się osaczona.
- Jeszcze zmienisz zdanie. Poza tym, zaraz skończą Ci się fundusze na czynsz i wypłatę dla kolegi. Daje dobre pieniądze i te same stanowiska.
- Sama stworzyłam tą firmę od podstaw. Myślisz, że od tak ci ją sprzedam?
- Nie będziesz miała wyjścia. To mój telefon, jeśli się namyślisz. – to mówiąc podał mi wizytówkę i wyszedł uśmiechając się pod nosem. Ma tupet. Niestety racje też ma. Westchnęłam i spojrzałam ze smutkiem na przyjaciela.

***



Kolejna noc nieprzespana. Tym razem przez przeklętego Montgomerego. Teraz muszę o tym na chwilę zapomnieć i skupić się na kibicowaniu chłopakom. Siedzę właśnie na trybunach, w strefie VIP, z Dylanem leżącym w nosidełku obok mnie i Carlito siedzącym z drugiej strony wraz z Vanessą. Odśpiewaliśmy hymn, a potem skupiłam się na grze i moim narzeczonym. Dylan zasnął, a ja podziwiałam grę jego wujków i ojca. Po 19 minutach całe trybuny szalały, Neymar przy asyście Andreasa zdobył pierwszego gola. Widząc cieszącego się Vica, zrobiło mi się cieplej na sercu. Pierwsza połowa skończyła się wynikiem 1:0 dla naszych Katalończyków. Przerwa minęła mi dość szybko, na rozmowie z bratem i jego dziewczyną. Następnie przyszła kolej na drugą część spotkania, która była równie ciekawa, co pierwsza. W 78 minucie, drugiego gola zapewnił na Alexis przy pomocy Neymara. Publiczność szalała i piłkarze również. Już myślałam, że Victor zostanie z pustym kontem po tym meczu, ale w 91 minucie, wykiwał go Jese z asystą Ronaldo i takim oto sposobem końcowy wynik to 2:1 dla Barcelony. Wygraliśmy! Po meczu, czekałam z synkiem, na parkingu. Mały obudził się i wyczekiwał tatusia i reszty drużyny. Nie tylko on. Gdy tylko Victor znalazł się przede mną, czule go pocałowałam i wtuliłam się w niego.
- Kochanie, co to za radość? Czym zasłużyłem? – zaśmiał się i pocałował mnie w czubek głowy, obejmując w talii.
- Tym, że jesteś. No i świetnym meczem. Dylan też dzielnie kibicował. – spojrzeliśmy na niemowlę, które się uśmiechnęło i wyciągnęło rączki w naszą stronę. Chciałam do niego podejść, ale blondyn mnie zatrzymał.
- Teraz czas na przywitanie z moim synkiem. – uśmiechnął się, musnął moje usta i wyciągnął małego z nosidełka przytulając go do siebie. – Jak tam maluchu? Podobał się mecz? – Dylan zaczął gaworzyć i położył rączki na policzkach mojego narzeczonego. Mogłam tak patrzeć na nich całymi godzinami. Wyglądali razem cudownie.
- No, no. Widzę, że cała rodzinka Valdesów w komplecie. – podszedł do nas uśmiechnięty od ucha do ucha Gerard. – To, co Victor, jakaś imprezka dzisiaj?
- Tak, idziecie świętować. – odpowiedziałam zanim bramkarz zdążył zaprotestować. – A ja zabieram tego szkraba do domu.
- Ale przecież mieliśmy spędzić wieczór razem. – Vic spojrzał na mnie zaskoczony.
- Przecież ty Ana idziesz z nami. – do rozmowy wtrącił się zdobywca jednego z goli, Alexis. Stanął obok nas uśmiechnięty. – To jak?
- Sama nie wiem. A kto zostanie z Dylanem?
- Moi rodzice. – odparł Victor i ucałował moje czoło.
- Dobrze. Odrobina rozrywki mi się przyda. To zawiozę małego i dołączę do was. U kogo będziecie?
- U mnie. – zaśmiał się Sanchez. Kiwnęłam głową i biorąc synka ruszyłam do mojego samochodu. Po drodze do domu, stojąc na światłach, zauważyłam Vivien. Stała w objęciach faceta, który przekupił moich pracowników i chce odebrać mi moją firmę. Zaczęli się całować, a ja dopiero wtedy wszystko zrozumiałam. Ona to zaplanowała. Jej chłopak miał odebrać mi firmę, a ona?

***

Strażnik wpuścił mnie do pokoju odwiedzin. Usiadłam na jednym z krzeseł i spojrzałam na osobę siedzącą za szybą. Uśmiechał się kpiąco. Wzięłam słuchawkę i przyłożyłam ją do ucha.
- No witaj ślicznotko. Jednak przejrzałaś na oczy? – zaśmiał się i obdarował mnie swoim czarującym uśmiechem.
- Nie pozwalaj sobie, James.


sobota, 11 stycznia 2014

Rozdział 8.

Notka dodana szybciej, z wielką dedykacją dla Tynii mojej kochanej! <3 Chciałaś to masz ;d Dziękuje za piosenki! ;* I niech nikt mi nie powie, że życzeń nie spełniam. Uwaga, bo rozdział +18 i to dość ostry..

***

Ana:

Następnego dnia, od rana, szykowałam niespodziankę dla mojego ukochanego bramkarza. We wszystkim pomagała mi Shakira, która była chyba równie podniecona tym wszystkim, co ja.
- Te nie, to musi być coś seksownego i wyzywającego. Ma go zwalić z nóg. – powtarzała i wybierała mi coraz to bardziej wycięte i skąpe zestawy bielizny. Ekspedientka patrzyła na nas ze śmiechem i pomagała Shak w jej misternym planie. W końcu, wyszłyśmy ze sklepu z kilkoma torbami i uśmiechami na twarzach. To był ostatni punkt mojego planu. W domu przywitał mnie śmiech mojego synka i brata.
- Wróciłam! Gdzie jesteście?
- W ogrodzie. – odkrzyknął Carles, a ja położyła torby na szafce w przedpokoju i szybko przeszłam we wskazane miejsce. Mój brat robił Dylanowi tak zwany samolocik. Podniósł go i obracał w kółko, a mały się uśmiechał i gaworzył. Widząc mnie, zaprzestał swojej zabawy i podszedł do mnie witając mnie buziakiem w policzek. – Hola hermanita.
- Hola Carlito. – wzięłam małego na ręce i pocałowałam go w czółko, a ten złapał swoimi małym piąstkami moje włosy i ślicznie się do mnie uśmiechnął. – Hola Dylan. Jak było z wujkiem? Byłeś grzeczny?
- To mały aniołek. Nie było z nim żadnych problemów. – Carles uśmiechnął się do mnie. – Będę uciekał do Vanessy. Życzę, żeby niespodzianka się udała. – powiedział i wyszczerzył się, za co dostał kuksańca w bok. – A to, za co?
- Ty już dobrze wiesz. – powiedziałam ze śmiechem i pożegnałam go.
- Ana, co ty tu jeszcze robisz? – po chwili do salonu wpadłam piosenkarka. – Ja biorę tego słodkiego maluszka, a ty jedź już, bo nie zdążysz.
- No już dobra, dobra. – westchnęłam, ucałowałam synka i przyjaciółkę, a potem wzięłam torbę z potrzebnymi rzeczami i podałam blondynce kopertę. – Pamiętaj, przekaż mu to jak przyjedzie.
- Przecież wiem! Jedź już, tylko, żebyście Dylanowi rodzeństwa nie zrobili. Jeszcze macie czas. – pogroziłam jej palcem ze śmiechem i wyszłam.

***

Gdy tylko znalazłam się w pokoju hotelowym zabrałam się do przygotowań. W całym pokoju rozsypałam płatki czerwonych róż, na półkach poukładałam świeczki, a do zimnej wody wsadziłam najlepszy rocznik wina. Następnie wzięłam długą, relaksującą kąpiel. Nasmarowałam się balsamem, ubrałam w jeden z kupionych zestawów i usiadłam na brzegu wanny. Oby wszystko się udało.

***

Victor:


Przez całą drogę powrotną myślałem tylko o Anie i Dylanie. Tęskniłem za nimi jak diabli, a to dopiero początek wyjazdów. Jaką niespodziankę przygotowała dla mnie moja cudowna narzeczona? Oby to było to, co myślę, bo teraz pragnę tylko jej. Ja i ona, sami i tylko dla siebie przez całą noc. Wiem, będę bardziej zmęczony niż po treningu i meczu, ale to właśnie uwielbiam. Na samą myśl o jej dotyku i gładkości jej skóry przeszły mnie przyjemne dreszcze. Z rozmyślań obudził mnie Andreas, który zakomunikował, że jesteśmy już na miejscu. Szybko pożegnałem się z chłopakami i resztą, po czym wsiadłem do mojego samochodu i ruszyłem do domu. Jakież było moje zdziwienie, gdy zamiast ukochanej szatynki, w drzwiach zobaczyłem Shakirę. Nawet nie zdążyłem się przywitać, a ta zabrała moją torbę i podała mi jakąś kopertę. Na jej twarz widniał szeroki, tajemniczy uśmiech.
- Otwórz i wszystko będziesz wiedział. Powodzenia. – powiedziała i delikatnie pchnęła mnie w stronę samochodu, po czym zamknęła drzwi. Usiadłem za kierownicą i otwarłem kopertę. W środku był krótki liścik i karta hotelowa.

„Hotel Picasso, pokój 66. Niespodzianka czeka”

Od razu rozpoznałem delikatne pismo Any. Co ona kombinuje? Już mi się podoba. No to w drogę.

***



Stałem przed pokojem numer 66 i zastanawiałem się czy wejść do środka. W końcu jednak, przy użyciu karty udało mi się dostać do środka. Widok pokoju sprawił, że stanąłem jak wryty. Wszędzie pełno płatków róż, zapalonych świeczek. W tle leciała jakaś nastrojowa muzyka, a drzwi z łazienki były uchylone.
- Ana, jesteś tu? – zapytałem niepewnie, a wtedy usłyszałem szelest i stukot szpilki. Po chwili pojawiła się moja ukochana. Widząc ją, szczęka mi opadła. Była tak zjawiskowa i seksowna, że nie umiałem oderwać od niej wzroku. Ta bielizna, którą miała na sobie, była dokładnie taka, o jakiej mówiłem. Koronkowa i seksowna. I jeszcze te szpilki. Poczułem jak wzbiera we mnie pożądanie. Ana podeszła do mnie z kokieteryjnym uśmiechem, kołysząc biodrami. Chciałem objąć ją w talii, pocałować, ale ona pokręciła głową i wyjęła coś zza pleców. Krawat. Co ona zamierza z nim zrobić? Po chwili się dowiedziałem. Stanęła za mną i zawiązała mi ów krawat na oczach. Co ona robi? A ja tak chciałem się na nią napatrzeć. Poczułem jej dłoń, którą przybliżyła moją twarz do swojej. Dotknęła ustami moich spragnionych warg.
- A teraz oddasz mi się do całkowitej dyspozycji. Nie ruszysz się i nie dotkniesz mnie, chyba, że ci na to pozwolę. – powiedziała muskając moje usta przy każdym słowie. – Nawet nie wiesz jak się stęskniłam. – zamruczała. I za to właśnie ją kocham. Jest taka nieprzewidywalna, że zawsze dzięki niej doznaje czegoś nowego, magicznego i bardzo erotycznego. Chce, żebym się poddał. Niech i tak będzie.

Ana:

Widząc jak bardzo na niego działa moja gra, postanowiłam to całkowicie wykorzystać. Przygryzłam jego wargi, a potem także płatek ucha. Moje dłonie delikatnymi ruchami odpinały zamek w jego bluzie, by po chwili się jej pozbyć. Następnie podniosłam jego koszulkę i ściągnęłam mu przez głowę. Paznokciami robiłam kółka na jego umięśnionymi torsie i brzuchu. Poczułam jak jego ciało się spina i woła o więcej. Uśmiechnęłam się i kontynuowałam te tortury. Złapałam go za dłoń i zaprowadziłam do łóżka, a potem lekko pchnęłam. Leżał teraz na plecach i wyciągnął przed siebie ręce. Pokręciłam głową i wyciągając drugi krawat, zawiązałam mu ręce na głową. Szybko pozbyłam się reszty jego garderoby zostawiając go tylko w bokserkach. Usiadłam na nim okrakiem i zaczęłam delikatnie całować każdy skrawek jego nagiej skóry. Kciukami kręciłam kółka na jego torsie, brzuchu, udach. Był cały mój. Każdy mój dotyk sprawiał, że jego ciało lekko drżało z podniecenia. Położyłam się na nim i zaczęłam ocierać się o niego. Jęknął i próbował wyplątać się z więzów. Moje ruchy stawały się coraz bardziej namiętne i powolne, a on poruszał się niespokojnie pojękując. Podniosłam się i pozbyłam się jego bokserek. Pogładziłam jego męskość palcem, a ten nabrzmiał jeszcze bardziej. Już tylko czekał, aż się nim zaopiekuje. Aż odnajdzie mnie. Nie dałam mu jednak tej satysfakcji i siadając na chłopaku ponownie uwolniłam jego dłonie. Położyłam je na moich pośladkach.
- I co teraz mi powiesz kochanie? – zapytałam, a ten ścisnął moje pośladki.
- Nie przestawaj. – wychrypiał, a ja przygryzłam wargę.
- Teraz ty też możesz dołączyć do zabawy. Chcesz? – dwa razy nie musiałam mu powtarzać. W ciągu chwili pozbył się opaski ze swoich oczu i spojrzał na mnie z lubością i pożądaniem. Uśmiechnął się seksownie i obejmując mnie w talii położył mnie na pościeli. Następnie sam usiadł na mnie i namiętnie pocałował.
- Teraz to ja się tobą zajmę. – zamruczał i zaczął wodzić opuszkami palców po moich żebrach, dekolcie i obojczykach. Ustami całował moją szyję. Jęknęłam i chciałam go dotknąć, ale wolną ręką podtrzymał mi dłonie nad głową. – Nie nie, ty się nie ruszasz. – westchnęłam, a blondyn nachylił się nade mną całując płatek mojego ucha. – Wyglądasz tak seksownie.. – delikatnymi ruchami pozbył się mojego stanika, następnie zaczął pieścić moje piersi doprowadzając mnie do nie wyobrażalnej rozkoszy. Jęczałam, a on się dopiero rozgrzewał. Puścił moje dłonie i zszedł z łóżka. Zdjął mi szpilki, a potem zębami zdejmował każdą z pończoch. Potem pozbył się moich majtek i nachylił się nade mną. Całował mój brzuch dłońmi gładząc moje uda i pośladki. Zaczęłam się wiercić, a ten tylko się uśmiechnął. Chuchnął na moją kobiecość, a ja zadrżałam rozpalona i gotowa. Ten jednak chciał, żebym poczuła to, co on. Włożył we mnie dwa palce, a ja jęknęłam w proteście. Zaczął kręcić nimi młynki kładąc drugą dłoń na moim brzuchu. Wiłam się pod jego dotykiem nie potrafiąc nad sobą zapanować. Kiedy byłam już blisko spełnienia, ten niespodziewanie wyciągnął palce i spojrzał na mnie z huncwockim uśmiechem. Widząc jak bardzo mnie to męczy, poddał się i kładąc się nade mną namiętnie mnie pocałował w tym samym czasie wchodząc we mnie. Nasze usta były nierozłączne, a ręce błąkały się po rozpalonych ciałach. Nasze ruchy były powolne i erotyczne, a pożądanie coraz większe. Szczytowaliśmy równocześnie wykrzykując jak bardzo się kochamy i opadliśmy na łóżko. Nim zdążyłam coś powiedzieć, Victor podniósł krawat leżący na ziemi i zawiązał mi oczy.
- Chyba nie myślałaś, że to już koniec? Ja dopiero się rozkręcam, maleńka. – to mówiąc zawiązał mi dłonie i namiętnie mnie pocałował.

***

Victor:

Dochodziła trzecia w nocy. Leżeliśmy, wycieńczeni, w wannie z kieliszkami wina w dłoniach. Ana oparła się plecami o mnie i przymknęła oczy próbując złapać oddech. Ja miałem podobnie. Tak szalonej i erotycznej nocy nie mieliśmy już dawno. To znaczy, każdy sex z moją narzeczoną jest cudowny i najlepszy, ale to.. Nawet nie da się tego opisać słowami. Zaskoczyła mnie i to bardzo pozytywnie. Pocałowałem ją w czubek głowy.
- Kocham cie. – powiedziałem, a ona odwróciła się i spojrzała na mnie z uśmiechem.
- Ja też cie kocham. – odpowiedziała i złożyła na moich ustach czuły pocałunek.
- Musze ci powiedzieć, że twoja niegrzeczna, koronkowa niespodzianka się bardzo udała. A ta bielizna.. – zagwizdałem, a ona się zaśmiała. – Ale bez niej wyglądasz najcudowniej na świecie. Nie zamieniłbym cię na żadną inną.
- No ja mam nadzieje. – powiedziała z udawanym oburzeniem. – Cieszę się, że ci się podobało. – po chwili podniosła się i odkładając kieliszek usiadła na mnie, obejmując mnie za szyję. – Jak ja wytrzymam bez ciebie na kolejnym wyjeździe? – oparła swoje czoło o moje.
- Poradzimy sobie, a następny wyjazd dopiero za 6 dni. – musnąłem jej usta gładząc ją po plecach.
- Chyba już za 6 dni.. Nie wyjeżdżaj. – była smutna, a ja nie potrafię patrzeć na nią w takim stanie.
- Kotku, wiesz, że muszę. Taką mam pracę. Ale nie martw się, do tego czasu, zaopiekuje się tobą. – to mówiąc pocałowałem ją przyciągając do siebie. - Jesteś najważniejszą osobą w moim życiu, wiesz?
- Wiem. – odparła i wpiła się w moje usta. Gdyby tak te chwile mogły trwać wiecznie.



poniedziałek, 6 stycznia 2014

Rozdział 7.

Witajcie. Notka trochę spóźniona, ale piszę kiedy mam wenę, a teraz trochę znalazłam. Podziękowania dla Foquity za pomoc przy napisaniu wizyty u Agi i rozmowy z Tello ;) Zapraszam to czytania i komentowania.

***

Ana:

No i zaczął się sezon wyjazdowy dla Victora i reszty drużyny. Dzisiaj mieli zagrać mecz z AC Milanem odbywający się w ramach Ligii Mistrzów. Od kiedy Vic wyjechał, siedzę z głową w papierach zastanawiając się, co zrobić, żeby uratować moją firmę. Do tego organizuje nasze wesele i zajmuje się Dylanem. Przeciągnęłam się i wstałam, żeby rozprostować kręgosłup. Analizowałam właśnie rachunki za ostatnie dwa miesiące. Firma upada i nie mam pojęcia, co mam z tym faktem zrobić. Spojrzałam na mojego synka śpiącego w łóżeczku obok mnie. Był taki słodki. Ciekawe jak chłopaki czują się przed zbliżającym się spotkaniem. Brakowało mi jeszcze paru dokumentów, więc weszłam na górę i zaczęłam przeszukiwać swoje biurko. W jednej z szuflad natrafiłam na zdjęcie. Przedstawiało mnie i Crisa na plaży. Siedzieliśmy na piasku, uśmiechnięci i cieszący się chwilą. Już nawet nie pamiętam, kiedy to było. Od kiedy Agnieszka się odnalazła, mój przyjaciel zniknął z życia. Z tego, co mówił Tomek, Tello cały czas spędza z rudowłosą. Rozumiem go. Kocha ją, obwinia się o wszystko. Mimo wszystko nie potrafię mu wybaczyć, że nie było go w przy mnie, kiedy go potrzebowałam. Nawet teraz nie zainteresuje się, co ze mną, czy małym. Może to egoistyczne z mojej strony, ale tak właśnie czuje. W sumie, to mogłabym jechać do Agnieszki i zobaczyć, co z nią. Dylan może już wychodzić z domu, więc to dobra pora. Obawiałam się reakcji Polki na mój widok, ale musiałam się tam wybrać. Przy okazji Tello zobaczy małego.

***

Dzięki pomocy Tomka, trafiłam do szpitala psychiatrycznego, w którym znajdowała się rudowłosa. Wysiadłam z auta, wzięłam nosidełko z moim maluchem i weszłam do budynku. Uprzejma pielęgniarka wskazała mi piętro gdzie znajdował się pokój Agi. Zapukałam i gdy usłyszałam zaproszenie, weszłam do środka. Dziewczyna siedziała na łóżku i delikatnie się kołysała. Miała zabandażowaną rękę, połamane paznokcie. Ogólnie wyglądała strasznie. Gdy na mnie spojrzała, przez moje ciało przeszły ciarki.
- Hola - powiedziała obojętnie i znowu wpatrywała się w ścianę.
- Hola. Jak się czujesz? Pomyślałam sobie, że przydadzą ci się odwiedziny. - postawiłam nosidełko na stoliku i wyjęłam z niego mojego synka. Przytuliłam go do siebie i zbliżyłam się do rudowłosej, ale na bezpieczną odległość.
- Jest coraz lepiej, chociaż czasami nadal nie potrafię spać. Cristian mi pomaga, chociaż dziwię mu się, że nadal tu jest. Spójrz na mnie, jak ja wyglądam? - podniosła głowę i chyba dopiero teraz zauważyła Dylana. - O, a kto to? To twój synek? - była spokojna, nie robiła żadnych gwałtownych ruchów. Wyglądała jakby nie miała na nic siły.
- A dlaczego miałoby go tu nie być? Kocha cie. Dużo przeżyłaś i musisz dojść do siebie. To zrozumiałe. - pocałowałam małego w główkę. - Tak, to mój synek. Ma na imię Dylan.
- On kocha Merche.. No, ale.. Nie ważne. Brako.. Nie nic. - pokręciła głową. Chyba sama nie wiedziała, co tak na prawdę chce powiedzieć – Śliczny. - mówiąc to miała uśmiech na twarzy. Tak szybko zmieniał jej się humor.
- Uwierz mi, wiem, co mówię. Gdyby cie nie kochał, to by go tu nie było. Jesteś dla niego najważniejsza, ważniejsza ode mnie i chłopaków. Jesteś całym jego światem. - usiadłam na krześle obok łóżka. - Dla ciebie skoczyłby w ogień. - siedziała zamyślona. Nie mówiła nic. Wyglądała jakby walczyła ze wspomnieniami. Może wcale nie tymi złymi, tylko przypominała sobie stare czasy z Tello? Kto by wiedział, co siedzi w jej głowie.
- Przepraszam - powiedziała nagle.
- Za co mnie przepraszasz? To raczej ja powinnam przeprosić.
- Tomek mi opowiadał, że przeze mnie leżałaś w szpitalu i mogłaś go stracić - spojrzała na mojego synka. Nie wiedziałam, co powiedzieć. Owszem, po części to była jej wina, ale po części również moja.
- Ale nie straciłam i to jest najważniejsze.
- Ty nie masz, za co mnie przepraszać. To nie ty uwięziłaś mnie w tej piwnicy i nie gwałciłaś mnie, co wieczór - zauważyłam jak zaciska pięści. Przez chwilę nie wiedziałam, co ma zamiar zrobić, ale chwilę później po jej dłoniach zaczęła spływać krew. Teraz już wiedziałam skąd te połamane paznokcie.
- Ale to przeze mnie wszyscy byli na ciebie wściekli i nie zainteresowali się twoim zniknięciem. - serce mi się krajało, kiedy widziałam ją w takim stanie. Nie potrafię sobie wyobrazić, co teraz musi czuć.
Do sali wszedł Tello. Gdy zobaczył krew na dłoniach Agnieszki, od razu do niej podbiegł i zaczął je opatrywać. Widocznie pielęgniarka dobrze go w tym wyszkoliła. Nie zdziwiłabym się gdyby ją do tego zmusił, bo sam chciał się nią opiekować. Zauważył mnie dopiero, gdy wyrzucił zakrwawione waciki.
- Nic Ci nie jest? - zapytał.
- Nie, jesteśmy cali. - miałam mieszane uczucia do przyjaciela. Uśmiechnął się i podszedł do mnie, ucałował mój policzek, po czym spojrzał na malca. - Witaj na świecie Victorze Valdesie Junior - zaśmiał się i przytulił mnie z całej siły.
- Ma na imię Dylan. Ciebie też dobrze widzieć, Cristian. - odwzajemniłam gest. Mimo tego, że nie powinnam, byłam trochę zła na piłkarza.
- Może wyjdziemy na korytarz porozmawiać?
- Dobrze. - wstałam i podchodząc do dziewczyny ucałowałam ją w czubek głowy. - Trzymaj się Aga i pamiętaj, że wszyscy jesteśmy z tobą. - to mówiąc wyszłam, a za mną chłopak z rzeczami dziecka.
- Widzę, że jesteś zła. Chyba jestem Ci winien przeprosiny. Powinienem być przy Tobie jak rodziłaś, ale opieka nad nią zajmuje mi cały wolny czas. Czuję się okropnie przez to, co zrobiłem. Boję się, że i Ciebie straciłem - osunął się na krzesło. Po tych słowach i wspomnieniu o moim porodzie, wybuchłam. Potok słów wypłynął z moich ust i nie mogłam tego powstrzymać.
- Ja umarłam, Cris. Umarłam, ale przywrócono mnie do życia. Bałam sie jak cholera. O Dylana, o Victora, o to, że już nie wrócę. Byłeś tam potrzebny. Mi potrzebny. - w oczach miałam łzy na samo wspomnienie tamtych chwil. - Ale byłeś z nią, rozumiem to. Kochasz ją i zrobiłbyś dla niej wszystko. Czujesz się winny tego, co się wydarzyło. Nie straciłeś jej. Mnie też nie. - położyłam śpiące niemowlę w nosidełku. Starałam się całkiem się nie rozkleić.
- Ana, ja na prawdę Cię przepraszam. Wybaczysz mi to kiedyś? Merche już ode mnie odeszła. Zostawiła mnie. Stwierdziła, że nie wytrzyma tego dłużej.
- Dziwisz się jej? Ona widziała, że jej nie kochasz. Nie darzysz takim uczuciem jak Agę. Żadna kobieta nie byłaby w stanie tego znieść. - spojrzałam na niego. - Kiedyś na pewno. Wybacz, ale muszę już iść. - podniosłam się. Nie potrafiłam zostać tu dłużej. Chciało mi się płakać. Nie mogłam teraz i tutaj. Złapał mnie za rękę i odwrócił w swoją stronę.
- Kocham Cię przyjaciółko, pamiętaj o tym. - obdarował mnie pocałunkiem w policzek i wrócił na salę. Stałam chwilę w bezruchu obserwując drzwi, za którymi zniknął chłopak. Po paru minutach ocuciłam się i biorąc niemowlę, wyszłam ze szpitala. Zapięłam nosidełko na tylnym siedzeniu i usiadłam na miejscu kierowcy. Z oczu pociekły mi łzy, a ja ukryłam twarz w dłoniach. Boże, co ze mnie za człowiek? Tak go potraktowałam widząc jak bardzo cierpi. Co ze mnie za przyjaciółka? Zamiast go wspierać to jeszcze dołożyłam mu zmartwień. Kiedy w końcu się uspokoiłam, otarłam łzy i odpaliłam silnik. Jedyne, czego teraz potrzebowałam do łóżko, ciepła kołdra i kubek herbaty z cytryną. No i może zobaczenie Victora w telewizji.


***



Nie obejrzałam jednak meczu. Kiedy tylko znalazłam się w domu, położyłam małego w łóżeczku, a sama również się położyłam w sypialni. Kiedy tylko przyłożyłam głowę do poduszki, zasnęłam niespokojnym snem. Śnił mi się James z nożem w ręku uśmiechający się niczym szatan i powtarzający, że mnie zabije. Obudziłam się z zapłakana i wystraszona. Znowu to samo. Poszłam do łazienki i przemyłam twarz zimną wodą. Udało mi się na chwilę uspokoić. Ile jeszcze będę miała te koszmary? Czy będę się budzić z krzykiem za każdym razem, kiedy mój narzeczony będzie na wyjeździe? Sprawdziłam, co u synka, ale smacznie spał, więc zeszłam na dół i zrobiłam sobie herbaty. Usiadłam na kanapie, z kubkiem w dłoniach i włączyłam telewizor. Trafiłam na program sportowy, w którym pokazywali urywki z meczu, który mnie ominął. Zremisowali 1:1. Chłopaki pewnie nie są zbyt zadowoleni takim wynikiem. Wzięłam komórkę i chciałam zadzwonić do Victora, ale usłyszałam pukanie do drzwi. Kto to może być? Podeszłam do drzwi i otworzyłam je. W progu stała Kate.
- Hej. Możemy porozmawiać? – zapytała, a ja tylko kiwnęłam głową i wpuściłam ją do środka. Sama wróciłam na wcześniej zajmowane miejsce i siadając po turecku, okryłam nogi kocem. Blondynka usiadła obok mnie. – Ana, chciałam bardzo cie przeprosić. To, co powiedziałam było okropne. Nie chciałam cie urazić, ani zranić. Po prostu.. Martwię się o ciebie. Jesteś moją najlepszą przyjaciółką, siostrą. Nie chce cie stracić. – opuściła głowę, a jej twarz zakryły włosy. Siedziałam chwilę trawiąc jej słowa. Naprawdę chciała dobrze i wiedziałam o tym. Nic nie powiedziałam tylko przytuliłam się do niej. Ta odwzajemniła gest.
- Ja też cie przepraszam Kate. Za moją reakcję i zachowanie. Powinnam ci też podziękować za cudowną imprezę powitalną. Jesteś kochana i cieszę się, że cie odzyskałam. – ta tylko się uśmiechnęła i jeszcze raz mnie uścisnęła. – Mam dla ciebie dobre wieści. – ta tylko spojrzała na mnie zainteresowana. - Ja i Victor pobieramy się. – uśmiechnęłam się, a dziewczyna rzuciła mi się w objęcia i zaczęła się śmiać. Dołączyłam do niej, zarażając się jej szczęściem. Podniosła się i zaczęła krążyć po pokoju.
- Tyle jest do zrobienia. Trzeba ci urządzić wieczór panieński, o jakim na pewno nie zapomnisz, do tego sukienka, kwiaty, druhny. Połączycie ślub z chrzcinami? Wtedy jeszcze ubranka dla małego, torty, lista gości. Nie bój się! Jako twoja przyjaciółka i mam nadzieje, pierwsza druhna, zajmę się wszystkim. – pokręciłam tylko głową ze śmiechem. – Zaprojektuje ci taką kieckę, że Valdesowi oczy wyjdą z orbit. – wyszczerzyła się. I jak tu jej nie kochać? Ciekawa jestem, co na to wszystko powie mój przyszły mąż. Usłyszałam dzwonek moje telefonu i szybko go odebrałam.
- Słucham?
- Witaj kochanie. Jak się czujesz? Dajecie sobie radę beze mnie? – słysząc głos mojego ukochanego od razu zrobiło mi się cieplej na sercu.
- Cześć misiu. Wszystko jest w miarę ok. – nie chciałam go martwić, ale on już pewnie wie po moim głosie, że coś nie gra. – Opowiem ci o wszystkim jak wrócisz. Lepiej powiedz jak tam emocje po meczu.
- Tylko remis, mogło być lepiej. Jak mogłem przepuścić tą piłkę? Jestem tak wściekły na siebie.
- Jesteś najlepszy, wiesz o tym. Nawet takim zdarza się wyciągać piłkę z bramki. Jestem z ciebie dumna i bardzo tęsknie.
- Co ja bym bez ciebie zrobił? Zawsze potrafisz podnieść mnie na duchu. – zaśmiał się. – Ja też bardzo tęsknię, ale już jutro się zobaczymy.
- Będzie czekać na ciebie niespodzianka.
- A jakaż to niespodzianka? Taka niegrzeczna i w koronce? – wymruczał, a ja się tyko zaśmiałam.
- To zależy, na jaką zasłużyłeś. – chciałam powiedzieć coś jeszcze, ale usłyszałam płacz małego. – Dylan mnie woła, lecę. Do zobaczenia jutro. Kocham cie.
- Ja też cie kocham i ucałuj Dylana. – to mówiąc wysłał mi buziaka i rozłączył się. Idąc na górę i biorąc dziecko na ręce cały czas się uśmiechałam. Jak dobrze, że ich mam.

***




Te zdjęcia i Victor stojący na bramce umiliły i osłodziły mi wczorajszy dzień *...*
Moje kochane słodziaki <3
Oby częściej oglądały tatusia w akcji :D Może za niedługo i malutka Vera do nich dołączy *..*
I te 4:0, po prostu cudowny mecz! Oby takich więcej ;) 
Visca El Barca!