czwartek, 19 grudnia 2013

Rozdział 4.

No, wreszcie udało mi się ruszyć z notką i akcją. No w każdym razie, zapraszam do czytania i komentowania, bo coś was mało ostatnio.
***

Ana:

W końcu nadszedł ten wyczekiwany dzień i możemy zabrać Dylana do domu. Lekarz przepisał mu leki i kazał unikać wirusów, przeciągów i całej reszty, bo mały nadal ma niską odporność. Kate cieszy się chyba bardziej niż my, że w końcu zobaczy swojego chrześniaka. Ubrany i posadzony w nosidełku maluch czekał już tylko na wypis, by w końcu jechać do domu. I to naszego domu. Robotnicy skończyli robotę i możemy się wprowadzić już dziś. Chłopaki z drużyny pomogli w przeprowadzce, za co jesteśmy im z Victorem bardzo wdzięczni. Trzeba będzie urządzić jakąś parapetówkę, bo nam żyć nie dadzą. Uśmiechnęłam się na samą myśl. Luca podał mi wypis i receptę oraz kartkę z zaleceniami. Ucałował mnie w oba policzki i przytulił. Potem pogłaskał po główce moją kruszynę i chciał podać Vicowi rękę, ale ten go przytulił.
- Dziękuje stary, za wszystko. – uśmiechnęłam się.
- Nie ma za co. Dla Any zrobiłbym wszystko, co w mojej mocy. Trzymajcie się, a ty Ana wpadnij za kilka dni na kontrolną wizytę i zapomnij o dźwiganiu i nadmiernym wysiłku. – pogroził mi palcem i uśmiechnął się, po czym wyszedł. Uśmiechnęłam się do mojego narzeczonego i czule go pocałowałam.
- Nareszcie wracamy do domu.

***
Gdy dojechaliśmy na miejsce zamarłam ze zdziwienia. Nasz dom był cudowny. Nie była to ogromna willa, ani małe mieszkanko. Idealnie. W dodatku z ogrodem, gdzie mały będzie mógł się bawić. Vic otworzył drzwi i pomógł mi wysiąść. Spojrzałam na niego z czułością i przytuliłam się do niego.
- A to, za co? – zapytał ze śmiechem i odwzajemnił gest.
- Za to, że jesteś. Jestem taka szczęśliwa, że aż brakuje mi słów. – pocałował mnie w czubek głowy, a potem złapał mnie za podbródek i podniósł bym spojrzała na niego.
- To ja dziękuje, że Cie mam. Ciebie i Dylana. Jesteście całym moim światem. – to mówiąc wpił się w moje usta. Nie byłam mu dłużna. Przerwaliśmy dopiero, aby złapać oddech.
- Pora iść zobaczyć jak będziemy mieszkać. – powiedziałam i wyjęłam małego z nosidełka, po czym ruszyłam w stronę drzwi wejściowych. Chciałam użyć klucza, ale gdy nacisnęłam na klamkę, ta ustąpiła.


Weszłam do środka, z małym wtulonym we mnie i coś mi tu nie pasowało. Zrobiłam parę kroków i nagle zewsząd wyskoczyła masa ludzi krzyczących „Niespodzianka!”. O mało nie dostałam zawału. Dobrze, chociaż, że byłam jakoś ubrana na tą imprezę. Dopiero po chwili zorientowałam się, że byli to piłkarze, ich rodziny, Kate i Jose z rodziną. Chciałam coś powiedzieć, ale w tym momencie Dylan zaczął płakać. Musiał się wystraszyć bardziej ode mnie. Zaczęłam delikatnie nim kołysać, a przyjaciołom posłałam uśmiech.
- Jesteście kochani. – powiedziałam, a każdy po kolei zaczął podchodzić z gratulacjami i równocześnie przeprosinami za ten hałas. Victor też został wciągnięty w ten wir. W końcu udało mi się dostać do salonu, a tam kolejna niespodzianka. Cały stół i podłogę zapełniały prezenty dla mojego synka. Zabawki, ubranka, akcesoria i wszystko, co związane z dziećmi. I jak tu ich nie kochać? Tylko gdzie ja to teraz pomieszczę? Zaśmiałam się, a niemowlę w końcu się uspokoiło. Towarzystwo przeszło na tyły domu, zapewne do ogrodu i zrobiło się nieco ciszej.
- Miło was zobaczyć. – odwróciłam się i zobaczyłam Cesca. Wyglądał, jak zwykle, olśniewająco.
- Ciebie również. – odpowiedziałam. Podszedł bliżej i złożył pocałunek w kąciku moich ust. Przez moje ciało przeszedł przyjemny dreszcz. Jeszcze pamiętał moje czułe punkty. Cholera, Fabregas! Potem pogłaskał dziecko po główce.
- Mogę go na chwilę wziąć na ręce? – zapytał, a ja tylko kiwnęłam głową i podałam mu maleństwo.
- Ana, chodź na chwilę! – usłyszałam krzyk Kate. Ruszyłam w tamtym kierunku, a czarnowłosy wraz ze mną.
- No co jest? – zapytałam wychodząc tylnym wyjściem, wprost do wielkiego ogrodu. Był cudowny i już wiedziałam, że będę spędzać w nim dużo czasu.
- Chyba zrobiłam coś złego. – przyjaciółka przygryzała wargę i wyglądała na zmartwioną.
- Co się stało? I gdzie podział się Carles?
- Jest w kuchni. Kłóci się z gościem, którego zaprosiłam. Przepraszam, myślałam, że będziesz chciała przedstawić mu Dylana.
- Kogo zaprosiłaś? - w moim głosie słychać było zdenerwowanie. W końcu niewielu ludzi jest w stanie wyprowadzić z równowagi mojego brata.
- Twojego tatę. – no to pięknie. Poklepałam dziewczynę po plecach.
- Pójdę tam, a ty przywitaj się ze swoim chrześniakiem. – ta rozpromieniła się słysząc ostatnie słowo i wzięła od Cesca mojego synka, po czym zniknęła mi z oczu. Coś czuje, że szybko go nie odzyskam. Poszłam do kuchni i otwarłam drzwi.
- Teraz chcesz coś odbudować?! Nigdy mnie nie akceptowałeś, a teraz nagle chcesz uczestniczyć w moim życiu?! Nie chce cie znać! – wykrzyczał Carlito i widząc mnie podszedł i pocałował mnie w policzek. – Witaj w domu. – to mówiąc wyszedł trzaskając drzwiami. Mój brat rzadko się denerwuje, a już tak to w ogóle. Tylko przy rodzicach. Bo nienawidzi ich chyba bardziej ode mnie.
- Córeczko, dobrze cie widzieć. Gratuluje, słyszałem, że zostałaś mamą. Może mógłbym, chociaż zobaczyć mojego wnuka? – wyglądał na skruszonego. Jego mogę znieść. Jego kocham i traktuje jak rodzica. Wspierał mnie, gdy byłam młodsza. Całe zainteresowanie i uwagę skierował na mnie. Może, dlatego, że chciałam być architektem, tak jak sobie życzył, a nie piłkarzem jak Carles.
- Witaj tato. Dylan jest w ogrodzie z Kate. Tam możesz go poznać. Nie dziw się Carlito. Zraniłeś go i on nigdy ci nie wybaczy.
- A ty? Ty mi wybaczysz? – w jego oczach dostrzegłam łzy, a mi zrobiło się słabo.

***


Przyjęcie powitalne trwało w najlepsze do wieczora. Kiedy dzieci już spały na piętrze, dorośli sięgnęli po butelki z alkoholem zamieniając ogródkowe przyjęcie w parapetówkę. Nie zabrakło też prezentów do nowego domu. Victor nie chciał nic pić, ale powiedziałam mu, że ma się nie przejmować, bo to ja muszę być trzeźwa. Wszyscy bawili się świetnie, a ja i David właśnie przechodziliśmy przez hol pochłonięci rozmową, gdy ktoś zadzwonił do drzwi. Spojrzeliśmy po sobie i podeszłam otworzyć. Widząc , odechciało mi się wszystkiego. Czego tu chce i jak śmie w ogóle tu przychodzić?
- Czego chcesz? – nie miałam zamiaru bawić się w udawane grzeczności.
- Mogę wejść, czy będziesz trzymać mnie przed drzwiami? – w jej głosie można było wyczuć arogancję. Miałam ochotę zaciągnąć ją za te blond kłaki tam skąd przyszła.
- Mów, albo zamykam drzwi.
- Chciałam ci tylko przekazać, że nie daruje ci tego, co zrobiłaś Jamesowi. Popamiętasz mnie. Ty i twoja rodzinka zobaczycie, że z nami się nie zadziera.
- To miała być groźba? Pamiętaj, że za to możesz dołączyć do braciszka. – podeszłam bliżej. - Idź i więcej się tu nie pokazuj.
- Uwierz mi, jeszcze nie raz się spotkamy. – odwróciła się i zeszła ze schodków werandy. – A zapomniałabym. Masz pozdrowienia od Jamesa. – to mówiąc ruszyła w stronę furtki. Zamknęłam drzwi i oparłam się o nie głośno oddychając. Miałam ochotę się rozpłakać.
- Już dobrze, poszła sobie. – to Villa pojawił się przy mnie i przytulił mnie do siebie. Zaczęłam szlochać, a przed oczami pokazywała mi się jego twarz. Ta, która dręczyła mnie w koszmarach. Jego oczy pełne wściekłości i dzikiej żądzy. Mocniej wtuliłam się w przyjaciela. Bałam się. Wiedziałam, że Vivien nie rzuca słów na wiatr. Tak jak i on. – Ciii, wszystko będzie dobrze. Nikt z nas nie pozwoli zrobić ci krzywdy. - w końcu, po paru minutach się uspokoiłam i wytarłam oczy.
- Dziękuje, a teraz wracajmy. – piłkarz kiwnął głową i obejmują mnie ramieniem zaczął prowadzić nas w stronę, z której dochodził szum rozmów i śmiechów. Mój ukochany pił właśnie kolejną kolejkę z Danim, Carlesem, Andreasem i Xavim, a reszta tańczyła, rozmawiała lub też piła. Niektórzy, jak na przykład Gerard i Adriano, spali na trawie całkiem wstawieni. Usiadłam na bujanej ławeczce oddalonej od wszystkich i dałam kolana pod brodę. Przymknęłam oczy starając się dojść do siebie. Co teraz będzie? Jak dam sobie radę, kiedy Vic będzie na meczach wyjazdowych? Do tego te koszmary nękające mnie od napaści podczas zaręczyn Tello i Agi. Właśnie, wiedziałam, że kogoś mi brakuje. Nie ma Crisa. Pewnie siedzi z Agnieszką w szpitalu. Szkoda mi jej i to bardzo, mimo to czuje lekką urazę do przyjaciela. Potrzebowałam go w szpitalu i potrzebuje go teraz. Z drugiej strony, on ją kocha i to ona jest dla niego najważniejsza. Oby tylko wyszła z tego. Moje rozmyślania przerwała czyjaś ręka na moim ramieniu.
- Wszystko w porządku? – podniosłam głowę i spojrzałam w oczy Fabregasa, który siedział obok z troską wypisaną na twarzy.
- A wygląda jakby było w porządku? Właśnie mi grożono, a do tego, kiedy tylko śpię sama, mam przed oczami twarz mojego eks. Tak, tego, który dwukrotnie chciał mnie zabić. – do oczu napłynęły mi łzy. Chłopak pogładził mnie po policzku, a potem musnął ustami moje czoło.
- Powinnaś z kimś o tym porozmawiać. Może jakaś terapia? To naprawdę straszne, przez co przeszłaś. Sama sobie nie poradzisz, mimo, że jesteś bardzo silna. – wiedziałam, że ma racje, ale nie chciałam znowu tego wszystkiego rozdrapywać i to przed obcą osobą.
- Zastanowię się nad tym. Dziękuje. Co u Lii?
- Wszystko po staremu. Rośnie i coraz bardziej przypomina Daniellę. Nie chce rozmawiać o mojej byłej. – w jego oczach nie było tylko troski. Była też tęsknota i ból. Nie, błagam, nie teraz. – Ana, ja..
- Błagam Cesc, nie mów mi tego znowu. Nie dam rady.. Wiesz, że kocham Victora. Ja.. – nim zdążyłam coś jeszcze powiedzieć piłkarz ujął moją twarz i czule mnie pocałował. Z jednej strony chciałam go odepchnąć, ale z drugiej pragnęłam smakować jego ust. Odwzajemniłam pocałunek i chciałam się odsunąć, ale nie zdążyłam nic zrobić, bo ktoś odciągnął chłopaka ode mnie. Vic. Bramkarz pociągnął czarnowłosego za koszulę, a następnie uderzył go pięścią w twarz. Ten upadł, a mój narzeczony rzucił się na niego i zaczął okładać go dalej krzycząc: „Zostaw moją Anę w spokoju!”. Wstałam zakrywając usta dłońmi. Podeszłam do ukochanego i próbowałam go odsunąć od Fabregasa, ale ten odwrócił się i przyłożył mi ręką w twarz. Upadłam, a ktoś zaczął odciągać chłopaków od siebie. Przy mnie znalazła się Kate. Pomogła mi wstać. Nadal byłam w szoku. Świadomie czy nie, Victor właśnie mnie uderzył. Czułam jak z nosa i skroni cieknie mi krew. Szybkim krokiem weszłam do domu, a potem schodami na górę. Otworzyłam drzwi pokoju dziecięcego i podeszłam do łóżeczka. Pogłaskałam delikatnie synka po główce, a potem zdjęłam buty i zwinęłam się w kłębek na dużym fotelu. Miałam dość tego dnia, a twarz piekła niesamowicie. Zamknęłam oczy i nie wiem kiedy zasnęłam.


7 komentarzy:

  1. Ta Vivien to będzie jakaś suka, przewiduję to!
    Oj Victor, Victor... wkurzył się i nawet nie widzi kogo bije! Ale żeby tak swoją Anę?! Teraz tam będzie ciężko, a zwłaszcz, że pojawił się tam ich ojciec!
    Czekam na kolejny rozdział!

    OdpowiedzUsuń
  2. Victor uderzył Anę???? Nie spodziewałabym się tego po nim. Dużo weny. Czekam na następny rozdział :*

    OdpowiedzUsuń
  3. Na końcu to siedziałam, powtarzając tylko "omg, omg, omg..."
    Tak wgl to ty spać, a nie rozdziały o północy dodajesz! ^^
    Dalej do mnie nie dociera, że Victor ją uderzył, nawet niechcący, ale jednak :C No i ten Cesc, no weź, to taki idiota ._.
    Czekam na następny niecierpliwie!

    OdpowiedzUsuń
  4. Że co Victor zrobił?! To jakieś jaja,czy co?! No niestety,ale w moich oczach został właśnie skreślony...
    Coś czuję,że Viv namiesza i to sporo.
    Weny :*

    OdpowiedzUsuń
  5. To wszystko wina Cesca... ale jak Victor mógł uderzyć Anę?!? Jestem bardzo ciekawa jak to rozwiniesz. Czekam na kolejny rozdział. Buziaczki ;**

    OdpowiedzUsuń
  6. No to się gość wkurzył. Ale żeby tak Ane? Kurde.. Pisz szybko kolejny, bo ciekawie się zapowiada. ;*

    OdpowiedzUsuń
  7. Uderzył ją ? o.O To chyba jakieś żarty..
    I co ten Cesc wyprawia ? o.O nie ogarniam.

    OdpowiedzUsuń